1 listopada 1981 r.
Nimfadora starała się być grzeczna, ale nie
zawsze jej to wychodziła – właściwie to rzadko zdarzały się sytuacje, by
dziewczynka umiała się dobrze zachować. Nigdy nie potrafiła się opanować i
trzymać buzię na kłódkę, nie dotykać tego czego nie powinna albo iść spać wtedy
gdy jej kazano. Nie robiła tego specjalnie, po prostu nie mogła się powstrzymać
– to było silniejsze od niej. Otaczały ją same zakazy, a chociaż jej rodzice
zdawali sobie sprawę z niesfornej natury córki, to nie byli w stanie pojąć, że
mówiąc jej „nie” zachęcają ją do
niecnych czynów jeszcze bardziej.
Tak było też tej nocy.
Mamusia kazała jej pójść spać, po tym jak pijąc gorące kakao oparzyła się i
wylała zawartość kubeczka na białą piżamkę. Już dawno mówiła mamie, żeby
kupowała jej ubrania w innym kolorze, bo zdaniem Dory biel przyciągała brud i
to tylko dlatego musi się męczyć z wywabianiem tych wszystkich plam. O ile to
stwierdzenie bawiło tatusia, to mamusi nie było już tak do śmiechu i mówiła, że
ich córeczka jest niezdarna i odziedziczyła po nim puchońskie cechy. Mama
położyła ją w łóżeczku i wyszła z pokoju, mówiąc, że tata zaraz wróci. Dzisiaj
miał pracę do późna i nie mógł ucałować córki w czoło, tak jak to robił każdego
wieczora. Wujek Syriusz też się nie pojawił, by przeczytać jej baśń o Włochatym sercu czarodzieja. Nimfadora bardzo ją lubiła – może dlatego,
że jej wuj czytał ją w taki niezwykły sposób, że przechodziły jej ciarki po
plecach, a może dlatego, że nigdy nie zdradził jej zakończenia, bo mamusia mu
zakazała. Ale dzisiaj nie było ani buziaka, ani baśni. Tylko zdenerwowana
mamusia, która cały czas patrzyła na zegarek i marszczyła brwi. Nie tylko ona
nie mogła usiedzieć na miejscu. Dora czuła w całym swoim malutkim ciele, że
dzisiaj coś się wydarzy. W takich sytuacjach nie można siedzieć w miejscu.
Syriusz zawsze jej powtarzał, że nie można gromadzić w sobie zbyt wiele emocji
i energii, bo się skumulują i mogą rozsadzić człowieka od środka. Dora mu
wierzyła, ale mamusia zapewniła ją, że to nie do końca tak działa, bo gdyby tak
było to Syri już dawno byłby w strzępach. On wtedy poruszał śmiesznie brwiami i
stwierdzał, że jest w jednym kawałku właśnie dlatego, że nie stawia sobie
żadnych zakazów.
Nimfadora nie chciała spać i
nie miała nawet takiego zamiaru, bo bała się, że gdyby zdusiła w sobie to
przekonanie, że coś się wydarzy, mogłaby wybuchnąć – to z pewnością nie byłoby
miłe. Dlatego wyciągnęła spod poduszki album, który Syriusz dał jej na
urodziny. Przez cały rok jej wujek zbierał dla niej zdjęcia, wycinki z gazet i
wszelkie inne informacje na temat jej ulubionej drużyny – Tajfunów z Tutshill. Mała
Dora marzyła o tym, że kiedyś, jak już będzie duża, będzie grała w tym zespole
i dzięki niej zdobędą mistrzostwo. Póki co jednak pozostawało jej jedynie
przyglądanie się swoim idolom, bo rodzice nie pozwalali jej latać na miotle.
Było już grubo po północy, a
nic się jeszcze nie wydarzyło. To nie pozwalało Dorze oczyścić swojej
niewielkiej główki z ekscytujących i niepokojących myśli. Usłyszała jakiś
hałas, odsunęła od siebie album i na paluszkach wyszła z pokoju. Starała się
być jak najciszej, bo wiedziała, że mamie nie spodobałoby się gdyby zobaczyła
ją tak późno poza łóżkiem. Słyszała jak
ktoś krzątał się po salonie i jak mamusia pyta się co ten ktoś robi.
- Gdzie jest
Dora? – spytał się ktoś, a dziewczynka natychmiast rozpoznała w nim swojego
tatusia. Musiał wrócić z pracy, tylko dlaczego był taki zdenerwowany? Jej tata
nigdy się nie złościł.
- Śpi –
stwierdziła mama, nie wiedząc, że Dora przysłuchuje się ich rozmowie. Mamusia
podeszła do tatusia i przytuliła go. – Teddy, co się stało?
- Usiądź,
kochanie. Musimy porozmawiać. – Tata posadził mamę na fotelu i uklęknął przed
nią, trzymając ją za dłoń. Mamusia wstrzymała oddech i spojrzała z przerażeniem
na tatę, który rozglądał się dookoła jakby chciał się upewnić czy nikt ich nie
podsłuchuje. – Sama Wiesz Kto zniknął, skarbie. Wojna się skończyła!
- Jak to
możliwe?! Naprawdę, Ted? Jesteśmy bezpieczni?
- Tak, kochanie.
Nie mamy się już czego bać. – Mamusia przytuliła dłoń taty do swojego policzka,
po którym spłynęła łza. Dora myślała, że jest jej smutno, ale chyba się myliła,
bo mama uśmiechała się tak jakby wydarzyło się coś dobrego. Jednak tatuś nie
uśmiechał się, nadal był czymś bardzo przejęty. – Możemy już być spokojni o
Dorę.
- Ted, czy
jest coś o czym mi nie mówisz?
- Kochanie,
chodzi o Syriusza… - wyznał smutno jej tata. Dora czuła, że wydarzyło się coś
złego z jej wujkiem. To było przecież niemożliwe, Syriusz był jej bohaterem,
nieustraszonym herosem, który zawsze miał przybyć jej z pomocą gdy się czegoś
bała, nie mogło mu się nic stać. –
Syriusz podobno…
- Co się
stało wujkowi? – spytała Nimfadora, wyłaniając się ze swojej kryjówki. Wbiła spojrzenie
swoich wielkich czarnych oczu w rodziców, czekając aż oni odpowiedzą na jej
pytania. Dora była bardzo ciekawa i chciała znać odpowiedź na każde możliwe
pytanie, a zwłaszcza na te dotyczące Syriusza.
- Doro,
powinnaś już spać – odezwała się po chwili mamusia i podeszła do niej, ale Dora
odsunęła się od niej.
- Co się
stało z Syriuszem? – Tupnęła mocno nóżką i złapała się pod boki, dając rodzicom
tym samym do zrozumienia, że nie ma zamiaru spać dopóki nie powiedzą jej co się
stało. – Chcę wiedzieć! Syriusz obiecał, że niedługo przyjdzie.
- Kochanie,
ona ma prawo wiedzieć. – Tatuś podszedł do mamusi i objął ją ramieniem. Mama
kiwnęła nieznacznie głową, nie spuszczając wzroku z twarzy taty, jakby chciała
z niej wyczytać o co mu chodzi. Rodzice usiedli na kanapie, a Dora wskoczyła na
fotel i usadowiła się na nim wygodnie. – Doro, chodzi o to, że Syriusz ma teraz
dużo pracy. Wiesz o tym, prawda?
- Tak, mówił
mi o tym ostatnio i dlatego nie może przychodzić codziennie. – Dziewczynka pokiwała
ze zrozumieniem główką, podczas gdy jej rodzice wymienili porozumiewawcze
spojrzenie.
- Dokładnie,
a teraz Syriusz musi odpocząć – oznajmił tatuś i odchrząknął. – Musiał wyjechać
na wakacje, pracował bardzo dużo i teraz ma zasłużony wypoczynek, żeby się
zrelaksować.
- Czemu się
nie pożegnał? – spytała Dora.
- Bardzo się
śpieszył.
- A kiedy
Syri wróci z tych wakacji? – Rodzice spojrzeli na siebie, a potem na swoją
córkę, która przyglądała się im przekrzywiając z zaciekawieniem główkę. Widać
było, że nie wiedzieli co powiedzieć. Często nie znali odpowiedzi na pytanie
kiedy Syriusz znowu się pojawi w ich domu. Wujkowi Dory zdarzało się znikać na
jakiś czas, ale potem zawsze wracał. Dlatego dziewczynka zeskoczyła z fotela i
podbiegła do rodziców, żeby wgramolić się na kolana tatusia i powiedzieć w ten
wyjątkowy sposób, w jaki przemawiają tylko dzieci. – Syri wróci.
~*~*~*~
Ciepły,
czerwcowy wiatr tańczył wraz z długimi brązowymi kosmykami, sprawiając tym
samym, że wpadały do oczu Andromedy, a
ta nie mogła spoglądać na ogród, który mieścił się za jej domem. Kolorowy
kwietnik był jej marzeniem od zawsze. Wychowywała się w domu, w którym brak
było wesołych barw i aromatycznych woni. Wspomnienie jej dzieciństwa nie
wywoływało uśmiechu, a jedynie grymas na twarzy, któremu zawsze towarzyszył
nieprzyjemny ciężar w okolicy serca. Niewątpliwie brakowało w nim tego ciepła i
radości, wypełniających jej nowy dom, dlatego w momencie gdy Andromeda została
panią Tonks, zagospodarowała ogródek na swój własny użytek. Zagościły tam
wówczas najpiękniejsze kwiaty i krzewy, które swoimi radosnymi kolorami
poprawiały humor małżeństwu Tonksów. Mieli oni w zwyczaju siadywać na ławce,
ustawionej na niewielkiej werandzie i popijając herbatę, przyglądać się pięknu
natury, a później bawiącej się w ogrodzie córeczce. Niestety czasami bywały
takie okresy, gdy ten zwyczaj przestał być odpowiednio celebrowany – chodziło
głównie o czasy gdy Dora była mała, a oni poświęcali jej każdą wolną chwilę.
Jednak teraz, gdy dookoła było spokojnie, a ich dziecko nie wymagało ciągłej
opieki, co wieczór spędzali razem kilka chwil, rozkoszując się widokiem
kwietnika.
Ted
pojawił się nagle przy niej, uśmiechając się delikatnie i niosąc dwa kubki,
znad których unosił się delikatny dym. Andromeda należała do osób poważnych,
właściwie to nie wiedziała czy to jej prawdziwa natura, czy może narzucone jej
wychowanie, które wymagało od niej ciągłego opanowania, ale gdy tylko widziała
rozpromienioną twarz swojego męża zawsze czuła się o wiele szczęśliwsza i
również obdarzała go łagodnym uśmieszkiem. Mężczyzna usiadł koło niej i podał filiżankę
z herbatą, a ona nakryła go ciepłym, wełnianym kocem.
- Piękny wieczór – zauważył Ted, po czym upił
spory łyk ze swojego kubka, siorbiąc przy tym głośno. Brwi Andromedy
automatycznie się zmarszczyły, nadając jej twarzy groźny, niezadowolony wyraz. Jednak
po chwili uśmiechnęła się delikatnie i oparła głowę na ramieniu męża.
- Tak, wyjątkowo spokojny.
Ted
chwycił ją za dłoń i delikatnie ucałował jej wierzch. Robił tak często i nie
było to dla nikogo nic dziwnego, ponieważ każdy, kto znał małżeństwo Tonksów,
wiedział, że choć różnią się pod prawie każdym względem, niczym woda i ogień,
to łączy ich najprawdziwsza miłość, o której wszyscy marzą. I chociaż żyli już razem
od dwudziestu czterech lat, to uczucie, które zrodziło się między nimi za młodu,
było nadal równie silne co wtedy. Była tylko jedna osoba, którą Andromeda
kochała bardziej od swojego ukochanego – jej córeczka, Nimfadora.
Największym
skarbem jaki posiadali Tonksowie, była właśnie ta młoda osóbka, która
wprowadziła do ich życia mnóstwo kolorów i szczęścia. Dromeda zrobiłaby
wszystko dla swojego dziecka, chociaż czasami zarzucano jej, że nie okazuje
Dorze miłości. Nie można było zaprzeczyć temu, że to Teddy był w ich
małżeństwie osobą bardziej emocjonalną i otwartą, a także, że spełniał się
lepiej w roli rodzica, jednak nikt nie miał prawa powiedzieć, że pani Tonks nie
kocha swojej córki – po prostu nie potrafiła okazywać tego w widoczny sposób.
Lata spędzone w jej rodzinnym domu, sprawiły, że zamknęła się w sobie i nauczyła
się z sukcesem ukrywać emocje.
Wszyscy
znajomi zawsze powtarzali, że Nimfadora jest podobna do Andromedy, ale tyko z
wyglądu, bo charakter, poczucie humoru i spojrzenie na świat odziedziczyła po
Tedzie. Nie była to do końca prawda, chociaż faktycznie Dora i Teddy byli
pokrewnymi duszami. Tonksówna urodziła się z bardzo rzadkim talentem –
metamorfomagią – dzięki, któremu w zależności od swojego nastroju, chęci i potrzeb
mogła zmienić swój wygląd. Nie nadużywała go jednak. Oczywiście od najmłodszych
lat uwielbiała się bawić się swoją postacią, modelując się każdego dnia –
wyjątkowo lubiła przeobrażać fryzury, codziennie mając inny kolor oraz długość
włosów. Zmieniała się również na potrzeby swojej pracy. Na co dzień mimo
wszystko utrzymywała podobny wygląd. Nimfadora była młodą kobietą średniego
wzrostu, będącą niewiele wyższą niż jej matka, o szczupłej figurze i niezbyt
obfitych, kobiecych kształtach. Andromeda doskonale pamiętała, że gdy jej
jedyne dziecko przyszło na świat, na jego główce widniała kępka brązowych
włosów – jaśniejszych niż te, które sama miała, ale ciemniejszych od czupryny
Teda - to był jeden z niewielu momentów, gdy Dora miała swój naturalny kolor
włosów. Największą ozdobą twarzy Nimfadory nie był ani zdrowy rumieniec
podniecenia, który często się na niej pojawiał, ani wesoły uśmiech, a czarne
jak nocne niebo oczy, które niewątpliwie zawdzięczała swoim przodkom z rodu
Blacków. Spoglądając na całokształt postaci Tonksówny, nie pasowała ona do
rodziny Tonksów, ponieważ było w niej coś niezwykłego i wyróżniającego się, ale
również nie odpowiadała ona do rodziny ze strony Andromedy, która nie
tolerowała takich absurdalnych pomysłów, jakie Dora miała na swój wygląd. Właściwie
to trudno było zaszufladkować Nimfadorę Tonks, bo była ona osobą unikatową.
Huk
tłuczonej porcelany i trzask jakiegoś przedmiotu, uderzającego o podłogę, w
normalnych okolicznościach, postawiłby każdego na nogi, jednak w domu Tonksów
takie odgłosy nie wywoływały stanu gotowości. Były one codziennością i
domownicy zdążyli się już do nich przyzwyczaić. Bo choć Nimfadora była
wyjątkowo zdolna i miała wiele ukrytych talentów, to były one przyćmione przez
jej wyjątkową niezdarność, która szła w parze z gadulstwem i niewyobrażalną
ciekawością. Koordynacja ruchowa była u Dory na takim poziomie, że gdzie tylko
by nie przeszła, coś musiało się zepsuć. Dlatego też każdy niepokojący dźwięk
nie robił na Andromedzie i jej mężu wrażenia.
- Dora wróciła – stwierdził Teddy, a Dromeda,
która wciąż opierała się na jego ramieniu, westchnęła z rozczuleniem. Nimfadora
prowadziła bardzo zabiegane życie młodego człowieka i rzadko widywała się ze
swoimi rodzicami. Zazwyczaj wpadała na moment, żeby po chwili wrócić do swoich
spraw. Jednak jej rodzice, którzy traktowali córkę ciągle jak małe dziecko, czcili
każdą sekundę spędzoną ze swoim dzieckiem.
- Mamo, tato! – Głośny krzyk rozniósł się po
całym domu, a tuż po nim trzaśnięcie drzwiami – jednymi potem drugimi. Andromeda
i Ted siedzieli w milczeniu, uśmiechając się delikatnie w oczekiwaniu na
pojawienie się córki, która po chwili wbiegła na werandę, głośno tupiąc. Dromeda
już chciała przywitać się z Dorą, kiedy zauważyła coś nietypowego na jej
twarzy. Zmartwienie, rozpacz, ból… – setki emocji mieszały się ze sobą, tworząc
na obliczu Nimfadory obraz tragedii, którą niewątpliwie musiała przeżywać.
- Kochanie, co się stało? - Uśmiechy państwa
Tonksów zniknęły wciągu jednej sekundy, ustępując miejsca zmartwieniu. Rzadko
widywali swoją córkę w takim stanie i nie wiedzieli nawet jak się zachować.
Nimfadora spojrzała na nich smutno i spuściła głowę.
- Stało się coś strasznego – oznajmiła i
podeszła do drewnianej barierki, żeby się o nią oprzeć. Westchnęła ciężko,
spoglądając na kolorowy kwietnik i obejmując się ramionami. Tonksowie zerknęli
na siebie. Andromeda wstała z ławki i przystanęła przy córce, gładząc ją
delikatnie po ramieniu, mając nadzieję, że tym gestem doda jej otuchy. – Chodzi
o Diggorych… właściwie to o Ceda.
- O co chodzi? – spytał Ted, odkładając kubek
z herbatą na ziemię. Pochylił się, splatając dłonie i marszcząc brwi i słuchał.
Amos Diggory był jego dobrym przyjacielem jeszcze z czasów szkolnych i chociaż
już od dawna się nie widzieli, to więź jaka ich połączyła, ciągle dawała o
sobie znać, a puchońska natura Teda nie pozwalała mu pozostać obojętnym, kiedy
usłyszał, że coś przytrafiło się jego znajomemu.
- Byłam na Finale Turnieju w zamian za
Charliego Weasleya i… - Dora urwała, kręcąc głową. Słowa wyraźnie nie chciały
jej przejść przez usta. Dziewczyna wzięła kilka głębszych oddechów i z trudem
wyrzuciła z siebie trzy słowa. – Cedrik nie żyje.
Milczenie
zawisło nad nimi, sprawiając, że powietrze stało się tak gęste, iż trudno było
nim oddychać. Andromedzie zrobiło się słabo, złapała się balustrady i
wstrzymała w płucach powietrze. Nie znała chłopaka od Diggorych za dobrze,
widziała go tylko kilka razy w życiu, ale wiadomość o jego śmierci uderzyła w
nią z niespotykaną siłą. Z tego co pamiętała był zaledwie kilka lat młodszy od
Dory, mógł mieć góra siedemnaście i niemożliwym było, żeby w tak młodym wieku
spotkała go śmierć. A jednak…
- Jak to możliwe? – spytała słabym głosem,
przyglądając się swojej córce. Ona bliżej znała tego Cedrika, dobrze się
dogadywali i z pewnością musiała być to dla niej tragedia, zwłaszcza, że była
świadkiem tego wydarzenia.
- Pojawili się znikąd, on i Potter, ale Ced
już… - Nie dokończyła. Odwróciła wzrok i wypuściła z sykiem powietrze. –
Dopiero po chwili wszyscy się zorientowali. Państwo Diggory, oni byli
zrozpaczeni…
- Ale to chyba nie wina Pottera?
- Nie wiem. Nie wiadomo – powiedziała
niewyraźnie, przygryzając dolną wargę. Musiała się chwilkę zastanowić czy
wypowiedzieć te słowa, które zaprzątały jej głowę od samego finały. – Ale nie
sądzę, żeby to był on. Harry był strasznie zrozpaczony. Podobno mówił, że to
wszystko wina… Mówił, że Sami-Wiecie-Kto powrócił.
~*~*~*~
Ministerstwo Magii nie należało
do miejsc spokojnych, gdzie można by znaleźć ciszę i ukojenie, które było tak
potrzebne pracownikom tej szanowanej placówki. Właściwie kto by szukał spokoju
w murach budynku, w którym tętniło serce całego świata magii w obrębie Wielkiej
Brytanii. Każdego dnia przez gmach Ministerstwa przewijały się tysiące ludzi,
którzy tam pracowali i załatwiali swoje sprawy. Jednak tego dnia liczba
czarodziejów, którzy przestąpili próg urzędu była rekordowa i zdaniem Tonks,
ktoś powinien to udokumentować. Wydawało się, że wszystko i wszyscy stanęli na głowie,
a to za sprawą pewnego nastolatka, który był świadkiem śmierci swojego kolegi i
uporczywie twierdził, że najpotężniejszy i najgorszy czarnoksiężnik w dziejach
historii, Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, powrócił.
Prorok Codzienny śledził przebieg Turnieju Trójmagicznego nad wyraz
uważnie i z pewnością szukał jakiejś wyjątkowej sensacji w punkcie
kulminacyjnym, jakim był finał. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że jakaś afera
będzie miała miejsce i walka będzie zażarta, jednak to co miało miejsce
poprzedniego dnia, przekraczało wszelkie pojęcie. Tego nawet sam Merlin nie
mógłby się spodziewać.
Wiadomym było już od początku,
że w poprzednich Turniejach zdarzały się ofiary śmiertelne, ale zaostrzone
zasady miały uchronić wszystkich reprezentantów przed takim haniebnym końcem.
Niestety, nie udało się. Jeden z przedstawicieli Hogwartu, Cedrik Diggory,
ukończył trzecie zadanie, wydając przy tym ostatnie tchnienie. Była to
prawdziwa tragedia, ale sprawę pogorszyły pewne okoliczności, które sprawiły, że
Ministerstwo wpadło w szał. Bo przecież wiadomość, że cień ostatniej wojny
zawisł znowu nad społeczeństwem, nie mogła rozejść się od tak po różdżkach.
Nimfadora siedziała w sporej
wielkości sali na drugim piętrze w Ministerstwie Magii. Rzadko w niej bywała,
ponieważ odbywały się w niej jedynie zbiorowe zebrania całego personelu Biura
Aurorów, które organizowane były średnio raz na trzy miesiące. Wszyscy aurorzy
zajmowali miejsca dookoła długiego dębowego stołu, mierzącego zapewne jakieś
trzydzieści stóp, u którego szczytu pozostawały trzy wolne miejsca. Ciągle
czekali na swoje szefostwo. Tonks, siedząca ściśnięta na jednym z rogów
stolika, zaczynała się już nudzić wzburzonymi dyskusjami prowadzonymi dookoła
niej, ponieważ nie mogła się do żadnej z nich dołączyć. Aurorzy od zawsze
dzielili się na tych starszych stażem, którzy raczej stronili od młodzików i
ich narwanych ambicji, woląc trzymać się swoich sprawdzonych metod oraz właśnie
na niedawno przyjętych, mających świeże spojrzenie na świat i myślących, że są
znacznie lepsi od staruchów, którzy już dawno powinni wylądować na emeryturze. Jednak
kiedy tego dnia Nimfadora pojawiła się w pracy, zauważyła, że pojawiły się
kolejne podziały, które najwidoczniej były ważniejsze niż długość stażu.
Tuż obok Tonks siedziała jej
współpracowniczka, Cat Mills – miła, małomówna dziewczyna niewiele starsza od
Dory - która, w przeciwieństwie do otaczających ją ludzi, milczała. Nigdy nie
lubiła angażować się w rozmowy, które nie dotyczyły bezpośrednio jej osoby. I
nawet kiedy jej koledzy z biura kocili Tonks,
nie odzywała się, udając, że niczego nie widzi ani nie słyszy. Kilka miejsc
dalej, wspomniani znajomi z pracy Tonks, Martin Clark i Josh Bennett,
przekrzykiwali się z innymi aurorami, wygłaszając swoje zdanie dotyczące
zaistniałej sytuacji.
- Pleciesz
głupstwa! – zawołał głośno Clark, celując palcem wskazującym w stronę jednego
ze starszych pracowników. – To nie możliwe, a jeżeli wierzysz w te brednie, wygadywane przez jakiegoś dzieciaka, który z pewnością naćpał się jakimiś
dragami albo po prostu jest niespełna rozumu, to jesteś skończonym idiotom.
- Dzieciaku,
lepiej się przymknij – odpowiedział mu mężczyzna, wyzywany przed chwilą przez
Martina, który spoglądał na wszystkich młodzików z wyższością, jaką dawało mu
doświadczenie. – Jesteś za młody, żeby pamiętać, jak to było ostatnim razem.
Wszyscy się zgodzą, że już kiedy On zniknął, Dumbledore przewidywał, że kiedyś
powróci.
- Wszyscy
się zgodzą, ale z tym, że Sam-Wiesz-Kto wykorkował i go nie ma, dziadku! – dodał
swoje trzy knuty Bennett, podlizując się jak zwykle Clarkowi. Tonks wywróciła
oczami i podparła swoją głowę na ręce.
- Josh, nie
udzielaj się, jak nie wiesz o czym mówisz – mruknęła, gromiąc chłopaka
spojrzeniem swoich czarnych oczu. Ten jednak uśmiechnął się w ten swój zabójczo
ujmujący sposób, na który wyrywał wszystkie panny i powiedział:
- Nie
zamkniesz mi ust, mała.
- Pewnie ty
też wierzysz w te wyssane z palca bajeczki, prawda? – wtrącił się Clark, a
Nimfadora miała ochotę potraktować go porządnym upiorogackiem albo jeszcze inną
gorszą klątwą. Arogancja tego faceta przechodziła wszelkie pojęcie. Od kiedy
Tonks została aurorem i przydzielono ją do biura, które miała dzielić między
innymi właśnie z Martinem, ten obrał ją sobie jako cel. Nimfadora nie była
jednak słaba i nie dawała się zgnębić, a z czasem nauczyła się nawet ignorować
zaczepki czarnowłosego.
- Uspokójcie
się, młodzi! – zawołała wysoka, czarnowłosa czarownica o różowych policzkach,
którą Nimfadora kojarzyła z tego, że pracowała dwa biura dalej. Wyglądała na
jakieś trzydzieści może trzydzieści pięć lat, jednak była o wiele młodsza od ów
czarodzieja, który spierał się z przygłupawymi znajomymi Tonks. – Nie jesteśmy
tu po to, żeby się kłócić. Zaistniała sytuacja musi zostać opanowana. A my jako
aurorzy musimy zadbać o porządek.
- Masz
rację, Jones – zgodził się z nią starszy pracownik, uderzając ręką w stół. –
Ale niech mnie wezmą do Azkabanu, jeżeli Dumbledore kłamie!
- Doceniam
twoje zaangażowanie w sprawę, Jenkins. – W drzwiach pojawił się Rufus
Scrimgeour, szef Biura Aurorów, który jak zwykle zjawił się jakby z nikąd, a
wraz z nim dwójka jego zastępców. Mężczyzna omiótł swoim posępnym wzrokiem
każdą osobę obecną w sali, jakby odhaczał w myślach kto zjawił się na jego
wezwanie, a kto nie. Po jego prawej strony stał jego zastępca - Gawain Robards
– niski, muskularny mężczyzna w średnim wieku. Rozpoczął swoją karierę jeszcze
za czasów wojny i już wówczas piął się po szczeblach kariery w zastraszająco
szybkim tempie i wszyscy zgodnie twierdzili, że jest najlepszym kandydatem na
stołek szefa. Jednak nikt nie odważył się tego powiedzieć przy Rufusie, który
przyzwyczaił się już do władzy. Drugą towarzyszącą Scrimgeourowi osobą był Kingsley
Shacklebolt – wysoki czarnoskóry czarodziej o długiej pociągłej twarzy. Jego
łysa głowa lśniła prawie tak bardzo jak kolczyk, który zdobił jego lewe ucho.
Shacklebolt był podobno jednym z najlepszych uczniów Akademii Aurorskiej w jego
roczniku. Oczywiście nie przekładało się to w praktyce, bo Gawain był od niego
sto razy bardziej skuteczny. Nimfadora nie znała Kingsleya, to jednak nie
przeszkadzało jej w tym by nie darzyć go jakąkolwiek sympatią. Kiedy ktoś pytał
dlaczego tak gardzi czarnoskórym aurorem, odpowiadała, że po prostu nie
odpowiada jej jego styl bycia i to, że podlizuje się Rufusowi, chociaż w
prawdzie to Robards w przymilaniu się do szefostwa bił go na głowę. Taka była
wersja oficjalna, bo przecież nie mogła wyznać wszystkim, że nie może ścierpieć
widoku tego faceta, ponieważ był odpowiedzialny za śledztwo w sprawie Syriusza
Blacka – jej wuja, seryjnego mordercy i obłąkańca, który znany był z tego, że
jako jedyny uciekł z najpilniej strzeżonego więzienia, Azkabanu. – Jednak
wolałbym, żebyśmy porozmawiali po spotkaniu na osobności w moim gabinecie.
-
Oczywiście, szefie. – Jenkins skinął głową i zerknął złowrogo w stronę Clarka,
który wydawał się być wyjątkowo zadowolony z tego, że tamten został wezwany na
dywanik.
- Dziękuję,
że wszyscy przyszliście – zaczął rzeczowym tonem Scrimgeour, kiedy on i jego
dwaj towarzysze zajęli swoje miejsca na szczycie stołu. Rufus jeszcze raz
przemknął wzrokiem po twarzach obecnych. – Jak już udało mi się usłyszeć,
wiecie czego będzie dotyczyć to zebranie. Robards, przedstaw sytuację.
- Chaos jaki
zawładnął światem magii jest bezpodstawny. Nie ma żadnego powodu do obaw,
jednak nie wszyscy są tego świadomi – zaczął swój wykład Gawain, opierając się
rękoma o stół i co chwile wystukując tylko sobie znany rytm palcem. – Wszystkie
plotki dotyczące tego, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać powrócił są
kłamstwem. Harry Potter jest zwykłym aferzystom, który rozdmuchał całą sytuację
do olbrzymich rozmiarów, tym samym zagrażając bezpieczeństwu całego
społeczeństwa.
- No dobrze,
ale faktem jest, że ten chłopak nie żyje – zauważył jakiś czarodziej. –
Uważasz, że Potter go zabił?
- Nie
uważamy tego dzieciaka za mordercę – odezwał się Scrimgeour, który uważnie się
wszystkiemu przysłuchiwał, siedząc ze splecionymi dłońmi, a następnie
skinieniem głowy nakazał Gawain’owi mówić dalej.
- Właśnie
tak – kontynuował Robards. – Potter jest tylko młodzikiem, który pragnie
ściągnąć na siebie uwagę prasy, co mu się udaje. Może i wierzy w te brednie,
które tak uporczywie powtarza, jednakże nie są one prawdziwe.
- Dumbledore
go popiera – powiedział Jenkins.
- Dumbledore
jest już stary i jego umysł ciężko przetwarza pewne informacje – wtrącił się
znowu Scimgeour, a w całej sali zapanowało milczenie. Nikt się tego nie
spodziewał. Każdy mógł obsmarować Pottera, ale nigdy nie zdarzyło się żeby
ktokolwiek w taki sposób podważył autorytet Albusa Dumbledore’a. Dyrektor
Hogwartu należał do najznamienitszych jednostek w społeczeństwie czarodziejskim
i wszyscy liczyli się z jego zdaniem, wierzyli w jego słowa. Przez tego
człowieka przemawiała życiowa mądrość i doświadczenie, a także czysta dobroć. Nimfadora
wstrzymała oddech. Nie chciała się wychylać przy swoim szefie, który i tak miał
ją już na celowniku, ale nie zgadzała się z tym, jak pewnie wielu innych
obecnych aurorów. Nigdy nie uwierzy, że Dumbledore mógłby skłamać.
- Więc jak
chcecie wyjaśnić tą aferę? – spytał Clark, zaczesując nonszalancko swoje czarne
włosy. Scrimgeour spojrzał na niego, unosząc wysoko jedną brew najwidoczniej
zdenerwowany zuchwałością chłopaka, ale po chwili przeniósł swój wzrok na
Shacklebolta, który odchrząknął i zaczął mówić:
- Wszyscy
doskonale wiecie co miało miejsce na finale Mistrzostw Quidditcha. Grupa
czarodziejów, podająca się za dawno już wyłapanych śmierciożerców, próbowała zasiać
panikę wśród tłumu. Nie wątpimy w to, że mogą mieć wiele wspólnego również z
tym wydarzeniem. Doskonale wiecie, że morderca i uciekinier, Syriusz Black,
jest szaleńcem zdolnym do wszystkiego. Pamiętacie zapewne też, że zaliczał się
do najściślejszego grona wyznawców Sami-Wiecie-Kogo. – Tonks zacisnęła mocno
szczękę, z całych sił powstrzymując się przed zmianą wyglądu. Metamorfomagia często uciekała jej spod kontroli i jej postać zmieniała się
samoistnie pod wpływem silnych emocji. Niewątpliwie słowa Shacklebolta były
doskonałą podstawą do wyprowadzenia Nimfadory z równowagi. Od zawsze była
wybuchową osobą, ale nie zawsze mogła sobie pozwolić na ujawnienie swoich
emocji, bo to mogło skończyć się krucho. Tak było też i w tym przypadku. Tonks
najchętniej przemówiłaby do słuchu tym wszystkich durniom, którzy uważają, że
potrafią rozpoznać złoczyńcę z odległości trzech tysięcy stóp, że jej wujek nie
jest żadnym przestępcą i skazano go za niewinność, a oni powinni skupić się na
prawdziwych zbrodniarzach. Nie mogła tego zrobić, mimo że bezgranicznie
wierzyła w brak winy Syriusza i z całego serca pragnęła by nigdy nie został
złapany. – Myślimy, że może być zdolny do takich czynów. Głównym zadaniem
mojego oddziału jest teraz namierzenie Blacka i schwytanie go. A kiedy to już
się stanie, dementorzy złożą mu w prezencie swój pocałunek.
Rozdział w końcu ląduje w Waszych łapkach, kochani. Z góry muszę przeprosić, bo nie jest on sprawdzony przez betę, ale nie mogłam dłużej czekać. Po prostu musiałam go dodać! Nie wiem czy to wyrzuty sumienia, spowodowane tak długo ciszą panującą na tym blogu, czy może faktem, że jest dzisiaj tak potworny dzień. Doskonale wiecie, co oznacza 1 września i co ta data za sobą niesie.
Nie będę tutaj składać złudnych obietnic, że postanowiłam się w tym roku wziąć w garść, że chcę się uczyć i poświęcić więcej czasu swojej edukacji, bo... No nie czarujmy się, wszyscy wiedzą, że tak nie będzie! Jednak sam fakt, że będę siedzieć w szkole te osiem czy ileś tam godzin, jest równoznaczny z tym, że nie będę miała tyle czasu na pisanie. Nie mogę, więc obiecać ani nawet przewidzieć kiedy pojawi się kolejny rozdział.
Jednak puki co cieszmy się tym co mamy! Mamy tutaj retrospekcje, domowe zacisze Tonksów i zaognioną sytuację polityczną. Zaczyna się trochę dziać i teraz będziemy wolnymi kroczkami brnąć do przodu. Co się wydarzy w kolejnym rozdziale? Mam już pewien plan, ale muszę go jeszcze dopracować. Planuję również ubłagać AlohomoręTej o nowy szablon, bo ten coś mi szwankuje.
A teraz czas na najlepszą informację!!! Werble proszę!
Pojawiła się pierwsza Karta Postaci! Tam ta dam! Oczywiście, chodzi mi o Tonks. Wystarczy kliknąć na jej imię i nazwisko nad podobizną w zakładce Fatalne Jędze. Muszę Was jednak ostrzec przed czyhającymi spojlerami, które mogą niektórych odstraszyć. Dlatego wchodząc w biografię Tonks, robisz to NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
No jest tak źle. Co prawda da się wyłapać kilka literówek czy prostych błędów ortograficznych, ale trzeba się bardzo się uprzeć, żeby je zauważyć.
OdpowiedzUsuńPowoli, powoli zaczyna się coś dziać. Znaczy się - zaczyna się wojna. Już nie mogę się doczekać, kiedy wprowadzisz Zakon. Ale nie zarywaj szkoły, żeby pisać. Jednak szkoła jest ważniejsza, chociaż ta świadomość mnie osobiście bardzo boli.
Mała Dora jest słodka. I chyba poza zdolnością zamiany wyglądu ma też inne talenty - jasnowidzenia. W końcu miała rację i Syriusz wróci.
Pozdrawiam
PS. Zapraszam na 80, ostatni rozdział na z-pamietnika-lupina.blogspot.com