wtorek, 9 czerwca 2015

Rozdział IV

24 listopada 1994 r. Zakazany Las
            Są na świecie miejsca, które swą niezwykłością i tajemnicą zarazem przerażają jak i potrafią zachwycać. Zakazany Las należał do zakątków, które właśnie w ten sposób działały na Nimfadorę. Kiedy Tonks znajdywała się w zasięgu cieni, rzucanych przez wiekowe drzewa, ogarniała ją nieodparta chęć na to, by zagłębić się w starym borze, a lęk przed tym co się w nim kryje, sprawiał, że serce biło jej znacznie szybciej. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że las graniczący z hogwardzkimi błoniami, był magiczny, a na niektórych – w tym na Tonks – działał jak magnes.
            Nimfadora od zawsze miała w sobie chęć poznawania otaczającego ją świata. Często ulegała tym pragnieniom, co było i niebezpieczne, i mogło wprowadzić ją w niezwykłe tarapaty, i raczej można było uważać takie postępowanie za czyste szaleństwo. W jej stosunkowo krótkim życiu zdarzyło się tyle groźnych sytuacji, że trudno było by je zliczyć, a Dora wyjątkowo chętnie brała w takowych udział. Doskonale pamiętała czas trzeciej klasy, kiedy założyła się z pewnym Krukonem, który był zbyt przemądrzały, by uwierzyć, że jakaś Puchonka jest w stanie wejść do Zakazanego Lasu i wyjść z niego o własnych siłach. Oczywiście zakład wygrała, a w nagrodę otrzymała dwumiesięczny szlaban za złamanie jednego z najważniejszych punktów szkolnego regulaminu oraz wspaniałego wyjca od matki.
            Tej nocy również stała pod leśnym borem i uśmiechała się na wspomnienie tamtego dnia. Od dawna nie była tak blisko Hogwartu, ale nie pojawiła się tam z powodu sentymentalnej tęsknoty za czasami szkolnymi. Przywiodła ją w to miejsce czysta, nieopuszczająca jej osoby, nadludzka dociekliwość.
            Weasley znał Tonks wręcz doskonale i umiał tą znajomość wykorzystać na tyle umiejętnie, że potrafił wzbudzić u niej tak niezdrową i szaleńczą ciekawość, że Dora nie sposób była się oprzeć. Charlie oczywiście wiedział, że śląc pod adres Nimfadory krótki bilecik o tajemniczej treści, sprawi, że dziewczyna pojawi się w umówionym miejscu z szybkością złotego znicza, bo nie wybaczyłaby sobie, gdyby przepuściła okazję, by dowiedzieć się czegoś, o czym nie powinien wiedzieć nikt. To była okropna wada dziewczyny, która osobiście nie uważała jej za skazę,  ale wścibstwo dominowało w jej naturze i nic nie mogła na to poradzić.
            Nimfadora rozejrzała się uważnie dookoła, próbując dostrzec jakikolwiek ruch. Nic jednak nie zmąciło ogarniającej jej ciszy. Przekroczyła granicę lasu z duszą na ramieniu i mocno bijącym sercem. Nie to, żeby się bała, choć można by tak stwierdzić, zważywszy na okoliczności. Listopadowe noce były już wyjątkowo chłodne, a Nimfadora w swoim braku roztropności ubrała się nieodpowiednio do aktualnej pogody. Drzewa rzucały długie, złowrogie cienie, a wiatr dął silnie, rozwiewając fryzurę dziewczyny, a gęsia skórka pokryła całe jej ciało. Weasley kazał jej skręcić do lasu tuż za starym, przechylonym drzewem, pod którym zawsze spotykali się, kiedy wychodzili do Hogsmeade, i iść przed siebie przez prawie kilometr w głąb boru. Było to z jego strony dość naiwne, skoro twierdził, że Nimfadora pójdzie prosto do celu, nie zbaczając z drogi i będzie wiedziała ile musi iść aby przejść dany dystans.
            Nimfadora przeszła już jakąś milę – w jej odczuciu oczywiście – rozglądając się uważnie dookoła i co jakiś czas potykając się o wystające korzenie starych drzew, które otaczały ją ze wszystkich stron. Miała już serdecznie dość tego spaceru i gdyby nie to, że bardzo chciała wiedzieć co Weasley robi w Zakazanym Lesie, dałaby sobie spokój i wróciłaby do domu, gdzie zaszyłaby się pod kocem i spała długo, a nawet bardzo długo. Bo warto wspomnieć, że na osobę o tak dużym zapasie energii, która praktycznie ją rozsadzała od środka, Tonks była wyjątkowym śpiochem i zdarzały się takie dni, że mogłaby nie wychodzić z łóżka.
            Potworny ryk zmącił ciszę panującą w lesie.
            Następnie wszystko wydarzyło się w tym samym momencie. Nimfadora szybko obejrzała się dookoła, chcąc wiedzieć skąd pochodzi ten przerażający dźwięk, który właśnie ją przestraszył i zainteresował. Potknęła się o konar, kamień albo coś innego. Straciła równowagę. Przeklęła głośno, wiedząc, że właśnie zmierza na bliskie spotkanie z leśną ściółką i uderzyła mocno o glebę. Przez chwilę cały świat zawirował, a przed oczami pojawiły jej się czarne plamki.
- Nie ładnie tak klnąc, Tonks. – odezwał się mężczyzna, stojący nad nią z założonymi rękoma.
- Bardzo zabawne, Weasley. – warknęła młoda aurorka, rozcierając obolały policzek. Mogła się założyć o swoją różdżkę, że jej twarz jest cała poraniona od gałązek, kamyczków i całego badziewia, które pokrywały chłodną ziemię. – Lepiej pomóż mi wstać.
- Jak sobie życzysz, słoneczko. – Schylił się i podając swoją dłoń, pomógł jej stanąć na równe nogi. Przyjrzał jej się, lustrując ją z góry na dół i zmarszczył śmiesznie brwi. Zawsze tak robił kiedy na nią spoglądał, a ona przez tyle lat znajomości nadal tego nie rozgryzła. Uśmiechnął się i chusteczką, którą wyjął z kieszeni, otarł jej policzek. Jęknęła, zagryzając zęby – Jak na aurora jesteś strasznie delikatna.
- Daruj sobie.  – syknęła, zabierając od niego chusteczkę i przyciskając do zranionego policzka.
- I do tego drażliwa. O niezdarności nie wspomnę z oczywistych względów. – Wskazał na jej policzek, a Tonks wymierzyła mu bolesnego kuksańca w bok. Uwielbiała Weasleya, ten sposób w jaki wytykał jej wszelkie przywary i to, że przy nim nie można było się złościć.
- Lepiej uważaj na słowa kochany i pokaż mi to, czego teoretycznie nie mogę widzieć. – ponagliła go Tonks, przeskakując z nogi na nogę jak małe dziecko, czym wywołała śmiech u swojego przyjaciela.
- Spokojnie, spokojnie. – Położył ręce na jej ramionach, uspokajając ją. Od kiedy tylko poznał Nimfadorę, stała się ona promyczkiem radości w jego życiu. Chociaż promyczek to w przypadku Tonks spore niedomówienie. Dora była niczym buchający płomień radości, które rozpali nawet największego nudziarza. – Musisz zachować spokój, jeżeli mam ci to pokazać.
- Charlie, wymagasz ode mnie niemożliwego! – oburzyła się, wciągając głośno powietrze. Weasley jednak nie zareagował, tylko pociągnął ją za łokieć w stronę, z której przyszedł. Nimfadora czuła wzmagające się w niej podniecenie podobne do tego, które się czuje w momencie, gdy ma się wydarzyć coś niesamowitego, coś tak niezwykłego, że ma się to zapamiętać już na całe życie. Nie można kłamać i twierdzić, że to uczucie, które Tonks odczuwała rzadko. Dla niej każde przeżycie miało pozostać niezapomniane. Po raz kolejny głośny ryk przerwał ciszę lasu, a Tonks aż podskoczyła ze strachu. – Co to było?
- Niespodzianka, kochana. – Uśmiechnął się półgębkiem i zatrzymał się. Wyciągnął z tylniej kieszeni różdżkę, dzięki której wyczarował kawałek czarnego materiału. – Muszę ci zawiązać oczy, bo wiem, że podglądałabyś i zepsuła wszystko.
- No wiesz! Wcale bym nie podglą… - urwała pod wpływem jego spojrzenie. – Dobra podglądałabym.
- Sama widzisz. Zmuszasz mnie do tego. – zaśmiał się i stając za nią, zawiązał jej włosy chustką. Nagła ciemność sprawiła, że Tonks zmusiła się do wysilenia pozostałych zmysłów, które nie były przyćmione. Charlie trzymając ją mocno prowadził przez las, co chwila ostrzegając ją przed różnymi niebezpieczeństwami na drodze. Aurorka nie była pewna, czy za każdym razem mówił prawdę, bo często parskał śmiechem, kiedy ona robiła olbrzymi krok, unosząc wysoko nogę by ominąć jakiś korzeń, albo schylała się gdy informował ją o wyjątkowo niskiej gałęzi.
            Nimfadora otarła się o drewno, za co Charlie przeprosił ją. Zatrzymali się w miejscu, gdzie było potwornie gorąco. Potarł jej ramiona, tak jakby chciał ją rozgrzać. Co w panującym skwarze, było straszną głupotą.
- Gotowa na zobaczenie czegoś niesamowitego? – spytał cicho, a Tonks pokiwała gorączkowo głową. Wytarła ręce w spodnie, czując jak zaczynają jej się pocić. Nie wiedziała czy to z ekscytacji, czy może z gorąca. – W takim razie…
            Ślizgi materiał opaski, która zasłaniała jej oczy, spłynął gładko po jej twarzy niczym woda, uwalniając ją od chwilowej zaćmy. Zamrugała kilkakrotnie i rozejrzała się dookoła. Znajdowali się pośrodku wielkiej polany, otoczonej płotem z drewnianych pali. Pod ogrodzeniem ustanowiono kilkanaście palących się pochodni, a miedzy olbrzymimi, czarnymi wierzchołkami spacerowało kilkunastu, a może i nawet kilkudziesięciu czarodziei z wysoko uniesionymi różdżkami. Nimfadora już miała się spytać, o co Weasleyowi chodzi i co w tym wszystkim jest takiego niesamowitego, kiedy nagle zobaczyła TO. Jeden z TYCH ciemnych pagórków poruszył się, wydając przy tym westchnienie tak głośne, że ludzki krzyk był przy nim szeptem.
- Smoki. – odezwała się prawie bezgłośnie Nimfadora. Duma na twarzy Weasleya była wręcz namacalna i Tonks nie mogła mu odmówić słów uznania. Po raz pierwszy ujrzała na własne oczy owoc pracy Charliego.
Dokładnie pamiętała ten dzień, kiedy jej przyjaciel ogłosił wszystkim, jakie ma plany na przyszłość. Miało to miejsce na piątym roku w Hogwarcie. Wszyscy uczniowie, którzy mieli tamtego roku zdawać SUMy, zebrali się pewnego dnia w Wielkiej Sali wraz z opiekunami swoich domów. Było to coś zupełnie nowego w zamku. Jak to powiedziała McGonagall:
Hogwart nie pamięta bardziej nieporadnego rocznika niż wasz!”
A niby dlaczego rocznik ’73 był aż tak nieporadny? Wszystko zaczęło się od porad zawodowych, w których miał obowiązek wziąć udział każdy uczeń z piątego roku. Podobno wielu rówieśników Nimfadory nie miało najmniejszego pojęcia, co zrobić ze swoim życiem, a co gorsza, zdaniem nauczycieli, nie za bardzo ich to interesowało. Dlatego też zorganizowano spotkanie, podczas którego wszyscy ci, którzy podjęli już jakieś życiowe plany, mieli się nimi podzielić, by zmotywować swoich niezdecydowanych kolegów. Usiedli wówczas w kole, niczym na spotkaniu grupy AA i opowiadali o tym, co mieli zamiar robić po skończeniu szkoły.
- Uważam, że to idealna praca dla mnie. – oświadczyła Valeria, patrząc z góry na te wszystkie szare myszki, przez które teraz musiała marnować swój wolny czas. Poprawiła włosy i spojrzała na nauczycieli. – Klinika Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga to najznamienitsza taka placówka w całej Wielkiej Brytanii. Co roku przyjmują młodych, by wyszkolić ich na najlepszych specjalistów w dziedzinie uzdrawiania. Wydaję mi się…
- Mnie również wydaję się, że to idealna praca dla pani, panno Adams. Oczywiście jeżeli będzie pani w stanie znacznie poprawić swoje wyniki z eliksirów. Co jak zapewne pani wie, jest niezbędne w karierze uzdrowiciela, a w pani przypadku również niemożliwe. – stwierdził jadowitym tonem ich nauczyciel eliksirów Severus Snape. Po sali poniósł się szmer cichych szeptów, które należały do rozbawionych tą uwagą uczniów. Val wciągnęła głośno powietrze i zacisnęła pięści tak mocno, że knykcie jej zbielały.- Proszę pamiętać, panno Adams, że wyrosła pani już z wieku, w którym można sobie pozwolić na dziecinne marzenia, a trzeba myśleć racjonalnie. Kto następny uraczy nas swoją wyobraźnią?
            Valeria usiadła na swoim miejscu ze wściekłą miną i założyła ręce na piersi, mierząc Snape’a morderczym spojrzeniem. Wszyscy obecni spoglądali na siebie w postrachu, nie chcąc być kolejną osobą, która ma narazić się profesorowi eliksirów. Tonks, która miała już to z głowy, wypchnęła na środek siedzącego obok niej Charliego.
- Pan Weasley, prosimy. Śmiało! – zachęcił go profesor Flitwick.
- Charlie nie musi mówić. – oznajmiła rzeczowym tonem McGonagall, kipiąc dumą ze swojego ucznia. – Wszyscy doskonale wiemy, jak wyśmienitym zawodnikiem jest pan Weasley i oczywiste jest, że…
- Właściwie to nie chcę grać w quidditcha. – stwierdził Charlie, spuszczając wzrok, a po sali poniosły się okrzyki zdziwienia. Tonks również rozdziawiła usta zszokowana. Każdy przecież wiedział, że jest on najlepszym graczem o jakim Hogwart słyszał w ciągu ostatniej dekady, a może nawet i dłużej.
- Ale myślałam, że dostałeś już propozycje wzięcia udziału w eliminacjach Chlub Portree i Jastrzębi z Falmouth. – zdziwiła się profesor Sprout, spoglądając to na McGonagall to na Charliego, który zaśmiał się nerwowo i podrapał po głowie.
- To prawda, pani profesor, ale wczoraj odmówiłem obu drużynom. – oznajmił z uśmiechem, jakby chciał dać do zrozumienia, że taki obrót akcji jest mu na rękę. U McGonagall można było stwierdzić, że jest innego zdania. Zacisnęła usta w bladą, wąską linie, a jej nozdrza rozszerzyły się niebezpiecznie. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Charlie był jej dumą, a quidditch pasją. Dzięki niemu od dwóch lat wygrywała zakłady ze Snapem o to, który dom zdobędzie Puchar Quidditcha. – Mam inny pomysł na przyszłość. Chcę wyjechać do Rumunii i tresować smoki.
            No i wyjechał tuż po zakończeniu szkoły i wysyłał Tonks mnóstwo listów, pisząc o tym jak się spełnia w wybranym przez siebie zawodzie, ale ona nigdy nie miała okazji, by sprawdzić, czy mówił on prawdę.
- Chcesz popatrzeć z bliska? – spytał ją Weasley, a ona tylko na to czekała. Podbiegła do najbliższego smoczego wzniesienia. Jej zachowanie oczywiście potwierdza to, że niewiele myślała o ryzyku, jakie wiąże się z jej pochopnie podjętymi decyzjami. Bo przecież nie przyszło jej nawet przez głowę, że smok, który leżał przed nią, może w każdej chwili się obudzić i skończyć jej marny żywot. – Gdybyś przyszła godzinę temu, zobaczyłabyś je w pełnej krasie. Teraz potraktowaliśmy je zaklęciami oszałamiającymi i mamy nad nimi kontrolę.
            Smok leżący przed nią, był cały pokryty łuskami, które mieniły się najróżniejszymi odcieniami zieleni, a po bokach złożone miał ogromne, błoniaste skrzydła. Stworzenie miało półotwarte oczy w barwie jaskrawej żółci, jakby były one promieniami słońca, które zamknięto w szklanej kuli. Nimfadora nie mogła uwierzyć, że to zwierze może być równie niebezpieczne co piękne.
- To walijski zielony. Najmniej groźny i najbardziej reprezentacyjny ze wszystkich jakie tu mamy. – stwierdził Charlie, przyglądając się z zadowoleniem swojemu pupilowi. – Wiedziałem, że ci się spodoba.
- To jest najpiękniejsze stworzenie jakie miałam możliwość widzieć w całym swoim życiu. – westchnęła Nimfadora, marząc by przygładzić dłonią lśniące łuski.
- Ej! Czuje się urażony! – zawołał oburzony Weasley, za co dostał silną sójkę w bok.
- Idiota… - Pokiwała ze współczuciem głową, a rudzielec wyszczerzył się głupkowato. -Ile ich tu macie?
- Cztery, każdy z innego gatunku.
- Po co je tu sprowadziliście? – Stanęła na palcach, licząc na to, że dostrzeże pozostałe smoki, a najbliższy okaz był tak ogromny, że nie sposób było cokolwiek zobaczyć.
- Pomyśl, słonko. Pomyśl…
- Turniej! – wykrzyknęła nagle Nimfadora, zszokowana tym czego się domyśliła. Nie wierzyła w to, że wymyślono dla tych dzieciaków coś aż tak niebezpiecznego, ale najbardziej dręczyła ją myśl, że to nie ona może się zmierzyć z tym niebiańskim stworzeniem. – Pierwsze zadanie. Po jednym dla każdego, ale…
- Co mają z nimi zrobić? – dokończył za nią Charlie, jakby czytając w jej myślach. – Nie wiem dokładnie. Chyba mają je po prostu ominąć. Mamy same samice wysiadujące jaja, wedle zamówienia. Nie mam bladego pojęcia dlaczego akurat tak… Ale będziemy w pobliżu, w razie gdyby coś je rozwścieczyło.
- Słodka Helgo, Charlie one są naprawdę niesamowite! – westchnęła rozmarzona, a w następnej sekundzie rzuciła się przyjacielowi na szyję. – Dziękuję, że mi je pokazałeś! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Zaczynam żałować, że nie wyjechałam z tobą.
- Zaraz mnie udusisz, małpo. – jęknął. Po czym objął w pasie i okręcił się razem z Tonks dookoła, zanosząc się śmiechem. – A teraz ostatni rzut oka na moje maleństwa i idziemy. Zaraz mnie ochrzanią, że spraszam sobie zbyt wielu gości.
- Jak to zbyt wielu gości? – powtórzyła po nim, spoglądając tęsknie na pół przytomnego smoka, podczas gdy Charlie ciągnął ją w stronę, z której przyszła. Weasley jasno dał jej do zrozumienia, że nikt nie powinien widzieć tego co on i jego przyjaciele z Rumunii skrywają w Zakazanym Lesie.
- Hagrid przyszedł tu na randkę. – zaśmiał się rudzielec.
- Jak to na randkę? – zawołała zszokowana Tonks. Nie wyobrażała sobie, że ogromny, zarośnięty i niezbyt elokwentny, ale za to niezmiernie sympatyczny gajowy przygruchał sobie jakąś babkę, która podzielałaby jego zainteresowania i nie uciekłaby z krzykiem na widok ulubieńców Hagrida. – Na randkę z kim? Ze smokiem?
- Nie, nie… Ale smoki były tu główną atrakcją. – zaśmiał się i objął ramieniem Tonks, tak że teraz szli obok siebie. – Przyszedł tu z dyrektorką tej francuskiej szkoły Beauxbatons. W sumie całkiem nieźle się dobrali. Ta Madame Maxime jest tak samo wielka jak on, a może nawet i większa.
- Słyszysz marsz weselny, bo ja tak. – zaśmiała się Tonks i równocześnie z Charliem zaczęła nucić wszystkim znaną melodię, by po chwili ich koncert zakończył się niepohamowanym wybuchem śmiechu. – A ona właściwie mogła tu być?
- Nie, nie miałem pojęcia, że Hagrid ja tu przyprowadzi. Jestem przekonany, że powie o smokach swojej reprezentantce i gra przestanie być czysta. – westchnął, kręcąc głową. – Mam ochotę napisać do Harry’ego i uświadomić mu co go czeka.
- W takim razie ja piszę do Cedrika!
- Ani mi się waż! – zawołał, gromiąc ją karcącym spojrzeniem, którego nie powstydziłaby się McGonagall. Doskonale wiedział, że Tonks byłaby zdolna do zrobienia czegoś takiego, a równocześnie był świadomy tego, że i tak namieszał już wystarczająco. – Niech zostanie tak jak jest.
- Jak tam sobie chcesz, rudzielcu. – Wzruszyła ramionami, nie przekonując za bardzo Charliego, który nadal bał się, że coś głupiego strzeli jej do tego pustego, kolorowego łba. – Myślisz, że jak on to zrobił?
- Kto zrobił co?
- No Potter! Jakim cudem dostał się do reprezentantów, skoro jest taki młody? W jaki sposób oszukał Czarę Ognia, tym bardziej, że sam Dumbledore zabezpieczył ją odpowiednimi zaklęciami? – zadała pytanie, które nurtowało całe społeczeństwo czarodziejów od pewnego czasu. Wszyscy byli ciekawi jak ten zwykły niezwykły, smarkaty czternastolatek dokonał czegoś graniczącego z cudem – nie żeby zrobił to pierwszy raz. Tonks nie znała osobiście tego sławnego Harry’ego Pottera i nie chciała go osądzać, ale coraz częściej skłonna była uwierzyć w to, co piszą gazety. Jednak pragnąc zaspokoić swoją ciekawość i dowiedzieć się prawdy, stwierdziła, że skorzysta z okazji i poszuka odpowiedzi u sprawdzonego źródła. W końcu nie od dziś wiadomo, że Potter jest nieoficjalnym członkiem rodziny Weasleyów.  
- Ja w tą całą szopkę nie wierzę. – odparł Charlie. – Co prawda poznałem go dopiero w te wakacje, ale nie wydaje mi się tym chłopcem, pragnącym poklasku, o którym codziennie rozprawia Prorok. Ten chłopak przeżył w swoim życiu za dużo i musiałby być strasznie nienormalny, a powiem ci, że sprawia wrażenie wyjątkowo normalnego, żeby przyprawiać sobie jeszcze więcej kłopotów.
- W takim razie jak to się stało?
- Nie wiem, Tonks. Naprawdę nie wiem, ale jestem przekonany i przysięgam na miecz Gryffindora, że ten chłopak nie bierze udziału w Turnieju z własnej woli. Boje się, że będzie miał spore trudności ze smokiem i z tym co wymyślili jeszcze dla nich.
- Myślisz, że którekolwiek z nich nie będzie miało trudności? – zdziwiła się Tonks. – Z całej tej czwórki znam tylko Diggory’ego. Od zawsze był wyjątkowo zdolnym i wyjątkowo przystojnym chłopakiem…
- Tonks, do rzeczy. – ponaglił ją Weasley, wywracając teatralnie oczami.
- No chodzi mi o to, że nawet jeżeli jest wybitnie zdolnym czarodziejem, ale nie na tyle, żeby bez przygotowania walczyć ze smokiem. – stwierdziła Nimfadora.
- Czyli kibicujesz temu Cedrikowi?
- Puchoni łączcie się! – zawołała radośnie, a ten pokręcił głową z dezaprobatą. – A ty kibicujesz temu Potterowi?
- Rodzinnie! Cały klan Weasleyów wspiera Harry’ego. – odparł z wysoko uniesioną głową.
- Przeczuwam tu jakieś mafijne przekręty. – zażartowała, a on poczochrał jej włosy w pieszczotliwym geście. Szli jeszcze przez chwilę, aż doszli do miejsca, w którym Tonks wkroczyła do lasu. – Wpadnij do mnie, Charlie. Usiądziemy, wypijemy i pogadamy tak jak kiedyś. I tak cię za rzadko widuję, smoczy dupku.
- Chciałbym, Tonks. Ale zaraz po pierwszym zadaniu musimy odstawić smoki z powrotem do Rumunii. Mama i tak mi już głowę suszy, że powinienem przyjeżdżać częściej do domu. – Widać było, że i jego to smuci, bo wyraźnie zmarkotniał. Nie można było powiedzieć, że Charlie cierpiał z powodu swojego odległego miejsca pracy, ale brakowało mu towarzystwa Tonks, tych jej głupich pomysłów, uśmiechu na tej trójkątnej twarzy i szalonych koncepcji na samą siebie. – Ale mam zaproszenie… Znaczy każdy z reprezentantów może mieć swoich gości na finale. Mama i Bill się wybierają, ja też miałem tam być, ale sama rozumiesz. Może chcesz się wybrać? Będziesz mogła wspierać tego swojego Diggory’ego.
~*~*~*~
            Powoli zaczynało się już ściemniać. Czerwcowe słońce skłaniało się ku czarnej powierzchni jeziora, sprawiając, że tysiące barwnych rozbłysków odbijało się od tafli wody, na której unosił się majestatyczny okręt, na którym –  jak utrzymywały gazety – przypłynęli do Hogwartu delegaci Durmstrangu, a trawa, która pokrywała rozległe błonia i na której stał zapierający dech w piersiach swoim pięknem powóz uczniów Beauxbatons, uginała się delikatnie na wietrze. W oddali tuż pod Zakazanym Lasem, który rozsyłał swoją niesamowitą, tajemniczą i złowrogą aurę, majaczyła chatka Hagrida, a wszystko to mieściło się pod niebem, na które zaczynały się wkradać pierwsze smugi granatu, które niosły za sobą miliony ciał niebieskich. To wszystko – nie licząc niezwykłych pojazdów obcokrajowców - wyglądało tak samo jak cztery lata temu, kiedy to Tonks zostawiła mury swojej ukochanej szkoły, by w końcu wkroczyć w dorosłe życie.
            Nimfadora przystanęła, by zatracić się na chwilę i spojrzeć na wspaniały zamek, z którym wiązało się tak wiele wspomnień, których nigdy nie zapomni. Nie raz pojawiała się w pobliżu Hogwartu i to całkiem niedawno spotkała się w Zakazanym Lesie z Charliem i czekała przed bramą w oczekiwaniu na Kirleya, który grał razem z zespołem na Balu Bożonarodzeniowym, ale spoglądać na ten wspaniały widok z daleka to jedno, a stanąć znowu tak blisko swoich wspomnień to drugie.
            Otrząsnęła się, kręcąc głową tak mocno, że jej długie do pasa blond włosy zakołysały się na wietrze. Nie był to czas na wspominki. Musiała się śpieszyć, bo dałaby sobie głowę urwać, że już jest spóźniona. Dlatego skierowała się w stronę stadionu quidditcha, który wyglądał dziś wyjątkowo. Chwilę zajęło jej zanim przemierzyła całe błonia i dotarła do celu. Odsapnęła ciężko, opierając się o zabudowę stadionu. Niewielka kolejka ludzi stała u wejścia, starała się dostać na trybuny i zająć jak najlepsze miejsca.
- Panna Tonks? – Niewielki człowieczek spojrzał na nią z dołu. Profesor Flitwick zawsze lubił młodą aurorkę, która zawsze rozśmieszała go swoją nieporadnością i niezdarnością. Nie było lekcji by Nimfadora nie popełniła jakiejś gafy w rzucaniu jakiegoś zaklęcia, a on miał przy tym spory ubaw. – A co tu robisz, dziecko?
- Przyszłam kibicować Potterowi, profesorze. – stwierdziła Tonks, uśmiechając się do niego. Ten pokiwał jedynie głową z powątpiewaniem i wskazał na pierś dziewczyny, na której widniała plakietka z napisem Kibicuj CEDRIKOWI DIGGORY’EMU. Aurorka zdobyła ją czekając w kolejce, gdzie jakaś Puchonka rozdawała je za darmo, mówiąc, że każdy Puchon Puchona popiera. Tonks nie mogła odmówić jej racji i z radością przyjęła drobiazg, który od razu przypięła do skórzanej kamizelki. – No dobra… Nie Potterowi. Charlie Weasley odstąpił mi swoje miejsce. Musiał wracać do Rumunii, a szkoda, żeby nie wykorzystać takiej okazji. W końcu to pierwszy finał Turnieju Trójmagicznego od tylu lat!
- Oj dziecko, dziecko… - Znowu pokręcił głową i westchnął ciężko. – Nic się nie zmieniłaś, ale to dobrze, dobrze. Chodź, zaraz się zacznie.
            Nimfadora skłoniła się lekko i pędem udała się w kierunku trybun, które już pękały w szwach. Zastanawiała się, jak w tym tłumie znajdzie najstarszego z rudych Weasleyów.
- Tylko niczego nie przewróć! – zawołał za nią Flitwick, właśnie w tym momencie, kiedy ona potknęła się o kępkę trawy.
            Boisko było nie do poznania. Wokół jego krawędzi biegł wysoki na dwadzieścia stóp żywopłot. A to co było za nim, można było ujrzeć dopiero z trybun, po których Tonks się właśnie wspinała, szukając rudej czupryny Billa. Niebo było już ciemnoniebieskie, a pierwsze gwiazdy zabłysły na jego tle. Tonks kręciła się, mrużąc oczy. Nie mogła uwierzyć w to, ile osób o rudych włosach może być w jednym miejscu. Za każdym razem gdy już myślała, że widzi Billa, okazywało się, że z kimś go pomyliła. Obawiała się już, że dane jej będzie podziwiać potyczkę reprezentantów Turnieju ze schodów, kiedy nagle usłyszała jak ktoś woła ją po nazwisku.
            To był on - Bill Weasley w całej swojej krasie. Mimo swojego sporego wzrostu wspiął się na palce, tak by Tonks mogła go dostrzec i wymachiwał do niej swoimi długimi rękoma. Włosy jak zwykle miał związane w niestaranną kitkę, która nie była w stanie utrzymać wszystkich kosmyków w ładzie. Kolczyk z kła sterczał mu z ucha, a biały podkoszulek odsłaniał tatuaże, które miał na obu ramionach. Gdyby postawiono obok siebie Charliego i Billa, i nie znając ich, kazano by wskazać, który z nich tresuje smoki, każdy bez wątpienia odpowiedziałby, że to właśnie starszy Weasley para się tą trudną sztuką. Dlatego nic dziwnego, że Nimfadora parsknęła śmiechem, kiedy zobaczyła go w tak absurdalnie komicznej sytuacji, kiedy ten rockowo wyglądający mężczyzna wydurniał się, chcąc by aurorka go ujrzała.
- A ty jak zwykle spóźniona! – przywitał ja tymi słowami i szelmowskim uśmiechem, któremu nie sposób się oprzeć.
- Przecież się jeszcze nie zaczęło. – zauważyła, przytulając się do przyjaciela. I miała rację, bo chociaż każde miejsce na trybunach było już zajęte, to zawodnicy stali przed wejściem do labiryntu, wysłuchując ostatnich instrukcji profesorów. Wiktor Krum, Harry Potter, Francuzka o imieniu Fleur, którą Tonks kojarzyła jedynie z kilku informacji w gazetach i Cedrik Diggory. Tonks uśmiechnęła się na jego widok, pamiętając o tym, żeby po tym jak skończy się finał, podziękować mu za to, że dzięki niemu wzbogaciła się, obstawiając jego wygraną w drugim zadaniu.
- Mamo, pamiętasz Tonks? – Bill spytał siedzącą obok siebie kobietę, która bacznie przyglądała się dziewczynie, od kiedy jej syn zaczął ją tak natarczywie wołać. Aurorka miała okazję poznać matkę swoich przyjaciół już jakiś czas temu. Było to podczas ostatniego roku nauki Billa, a właściwie już pod sam koniec roku szkolnego. Ona, Charlie, Bill, Kirley i Valeria wracali wspólnie do domu Expresem Hogwart-Londyn, a pani Weasley czekała na swoich synów na peronie. Nimfadora pamiętała doskonale, że kobietę zszokował widok jej kolorowych włosów. – No poznałaś ją na peronie kiedy skończyłem Hogwart.
- Tak, miałaś wtedy zielone włosy kochana? – spytała kobieta, przyglądając się jej długiej, aksamitnej blond grzywie i pisnęła z przerażenia, a może z szoku, kiedy włosy Nimfadory zmieniły kolor na rudy, taki jaki mieli wszyscy Weasleyowie, a proste kosmyki skręciły się w loki, które okalały jej uśmiechniętą twarz.
- Wie pani, u mnie to różnie bywa. – Pani Weasley uśmiechnęła się i zlustrowała ją spojrzeniem, ale ten przyjazny gest zniknął, kiedy ujrzała coś, co wywołało u niej nieprzyjemny grymas. Była to plakietka, na którą wcześniej zwrócił uwagę Flitwick. To co na niej widniało wyraźnie nie spodobało się kobiecie, bo oburzona odwróciła się i nie uraczyła aurorki swoim spojrzeniem.
- Panie i panowie, za chwilę rozpocznie się trzecie i ostatnie zadanie Turnieju Trójmagicznego! Pozwólcie mi przypomnieć, jak wygląda aktualna punktacja. Pan Cedrik Diggory i pan Harry Potter prowadzą łeb w łeb, mając równo po osiemdziesiąt pięć punktów! – ogłosił Ludo Bagman, który, tak jak w przypadku Finału Mistrzostw Świata w Quidditchu, pełnił rolę komentatora. Tonks i Bill zerwali się równocześnie na równe nogi i zawtórowali większej części trybun w okrzykach i oklaskach, które wypłoszyły stado ptaków z Zakazanego Lasu. – Drugie miejsce, z osiemdziesięcioma punktami, zajmuje pan Wiktor Krum, reprezentant Instytutu Durmstrangu! – Rozbrzmiały kolejne oklaski. – I wreszcie na trzecim miejscu jest Panna Delacour z Akademi Beauxbatons!
            Wszyscy reprezentanci odwrócili się w kierunku trybun, szukając swoich najbliższych i pomachali w ich kierunku. Tonks zauważyła, że Harry zaczął kiwać w stronę Weasleyów, którzy odmachali mu, starając się dodać otuchy. Dora wolała jednak spojrzeć na Diggory’ego, który z szarmanckim uśmiechem spoglądał na kibicujący mu tłum.
            Nimfadora i Ced poznali się dzięki swoim ojcom, którzy byli na jednym roku w Hogwarcie. Ted i Amos byli dobrymi przyjaciółmi, którzy po ukończeniu Hogwartu niestety nie mieli zbyt wielu okazji do spotkań – zwłaszcza później, gdy pojawiły się ich dzieci. Jednak po latach sporadycznych rozmów, do których dochodziło gdy mijali się na mieście, postanowili spędzić ze sobą czas w gronie dwóch rodzin. Dora doskonale pamięta, ile razy jej matka upominała ją i przestrzegała przed ubrudzeniem się zanim wyszli. Było to nieco denerwujące, zwarzywszy na to, że Tonks miała już czternaście lat i uważała się  za osobę dorosłą. Oczywiście Andromeda miała rację, bo już chwilę po przybyciu do domu Diggorych, ona ubrudziła się sokiem dyniowym, na co dziesięcioletni Cedrik zareagował śmiechem. Od tamtego momentu byli dobrymi znajomymi.
- A więc na mój gwizdek… Harry i Cedrik! Trzy… Dwa… Jeden…
            Krótki gwizdek nakazał chłopakom, by wbiegli do labiryntu. Obaj rzucili ostatnie spojrzenie na wszystko to, co mieli za sobą zostawić i ruszyli w głąb zagadki, z którą musieli się teraz zmierzyć. Po chwili rozbrzmiał kolejny dźwięk z gwizdka Bagmana i Krum wkroczył za wysoką ścianę żywopłotu. Nim zdążyli mrugnąć Ludo zagwizdał po raz trzeci i Fleur jako ostatnia rozpoczęła zadanie.
- I co teraz? – zapytała Tonks, podskakując na siedzeniu. Ekscytacja wypełniała ją całą, nie była w stanie usiedzieć na miejscu, a Billa najwidoczniej to bardzo śmieszyło.
- Teraz chyba musimy czekać. – stwierdził, kładąc dłonie na jej ramionach i sadzając ją spokojnie. – Chwilę zajmie, zanim któreś z nich dotrze do Pucharu. Labirynt sam w sobie jest nie lada wyzwanie, a czyhające na nich przeszkody nie ułatwią im zadani.
- Naprawdę myślisz, że Potter wygra? – spytała aurorka, patrząc na niego sceptycznie. Ona osobiście w to nie wierzyła. Według niej Harry był za młody i nie miał potrzebnego doświadczenia, bo przecież nie bez przyczyny zaznaczono, że tylko uczniowie ostatniej klasy mogą brać udział.
- Naprawdę myślisz, że Diggory wygra? – odezwał się Bill, naśladując siedzącą obok niego dziewczynę.
- Chcesz się założyć, cwaniaku? – Wyciągnęła w jego stronę rękę i spojrzała mu prosto w oczy wyzywająco. Wiedziała, że jej nie odmówi, a w głębi duszy była również pewna, że Ced da z siebie wszystko i z pewnością wygra. – O miesięczną pensję.
- Jeszcze nie zwariowałem, Tonks. – zaśmiał się, ale uścisnął jej dłoń i nachylając się powiedział. – O połowę miesięcznej pensji.
- Umowa stoi. Jeżeli Cedrik skończy jako pierwszy, ja wygrywam, a jeżeli Harry ty. – Oboje pokiwali głowami i równocześnie przecięli, wolnymi rękoma uściśnięte dłonie. W tym samym momencie na niebie rozbłysły czerwone iskry i chwilę później profesor McGonagall wyprowadziła z labiryntu przerażoną Fleur. Tonks i Bill spojrzeli po sobie i odetchnęli z ulgą – póki co ich zarobki były bezpieczne.
            Czekanie zawsze jest najgorsze. Zawsze, a zwłaszcza wtedy, gdy pozostają tylko dwie opcje. Bo można wspólnie kibicować i cieszyć się z radości i podniecenia, które otaczały ich ze wszystkich stron, ale tylko pod jednym warunkiem – jeżeli była inna inicjatywa. Ale ta inicjatywa wystrzeliła czerwone iskry i Wiktor Krum został wyniesiony z labiryntu. Momentalnie Tonks i Bill przestali żartować, śmiać się i uśmiechać. Teraz siedzieli jak na szpilkach, wpatrując się w wyjście, w którym powinni pojawić się zwycięzca i ten przegrany. Bo teraz były już tylko dwie opcje: wygra albo Ced, albo Harry i nie można było temu zaprzeczyć. Napięcie między dwójką przyjaciół rosło. Już nie chodziło o tą połowę miesięcznych zarobków, a o to, które z nich miało rację i które z nich będzie mogło wypominać drugiemu przegraną do końca życia.
            Tonks zaciskała mocno kciuki, przygryzając dolną wargę tak mocno, że zaczęły ją boleć zęby. Nogi drżały, a kropelki potu spływały po bladym czole. Niektórzy mogliby się dziwić takiemu przeżywaniu Turnieju i zwykłego zakładu, ale dla Nimfadory wszystko było na wagę życia lub śmierci i wszystko trzeba było z należytym szacunkiem przeżywać. Ale z każdą minioną sekundą, aurorce puszczały nerwy.
- Jeżeli zaraz stamtąd nie wyleziesz zwycięsko, Diggory, potraktuję cię jakimś paskudnym zaklęciem. – stwierdziła cicho, przyciskając zaciśnięte kciuki do ust. Pragnęła by pozostała tylko jedna opcja: albo Ced wygra, albo Potter przegra.
            Nagle z nikąd rozległ się dzwoniący w uszach świst, a wszyscy przestali wpatrywać się w wyjście labiryntu i zaczęli się rozglądać dookoła. Bill kręcąc się na swoim miejscu, uderzył Tonks swoją kitką i gdyby nie ciekawość, która owładnęła dziewczyną, pewnie dostał by porządną sójkę za coś takiego. Dźwięk stał się głośniejszy, a z każdą sekundą nabierał na sile, aż do momentu gdy coś uderzyło z głuchym trzaskiem o ziemię tuż na skraju labiryntu.
            Cisza opanowała cały stadion. Wszyscy musieli przyswoić fakt, że nagle pojawili się ostatni z reprezentantów, a kiedy już wszyscy uświadomili sobie, że na trawie leży Harry Potter, który jedną ręką trzymał Cedrika Diggory’ego, a drugą Puchar Turnieju, wszyscy zaczęli krzyczeć, skakać i klaskać z radości, która niczym fala tsunami zagarnęła całe trybuny.
- Harry! Harry! – Dumbledore pochylił się nad swoimi uczniami, a dookoła wszyscy wyrażali swoją radość jak tylko potrafili. Jedni skakali, drudzy krzyczeli, trzeci klaskali, jeszcze inni rzucali się sobie na szyje, a znalazłoby się kilku takich, którzy dali się ponieść emocją i kolokwialnie mówiąc uderzyli w ślinę. Tonks i Bill również w akcie szczęścia, że żadne z nich nie wygrało – lub jak lepiej brzmiało oboje wygrali – zarzucili sobie ręce na szyje i wydając z siebie okrzyk radości, podskakując w uścisku. Pewnie trwaliby w tym biesiadnym nastroju dłużej, gdyby nie zamieszanie i informacja, która dotarła do nich z opóźnieniem.
- Słyszałaś? – spytał Weasley, odsuwając od siebie aurorkę i patrząc na zlękniony tłum u podnóża trybun. Tonks pokręciła przecząco głową i również spojrzała w tamtą stronę.
- Co oni mówią?
- On nie żyje! – pisnęła przerażona Krukonka, która stała kilka rzędów niżej od Tonks i Billa. – On nie żyje! Cedrik Diggory nie żyje!
            Nimfadorę zatkało. Jej ciało stało się tak ociężałe, że nie była w stanie poruszyć małym paluszkiem ani nawet mrugnąć. Nogi wydawały się zapuścić korzenie, przytwierdzając ją do miejsca, w którym właśnie stała, a ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Z początku wpatrywała się w bezruchu w dziewczynę, która to powiedziała, licząc na to, że zaraz zacznie się śmiać i stwierdzi, że to był żart, a wszyscy dookoła mieli głupie miny – ale ona nic nie powiedziała, przytuliła jedynie swoją sąsiadkę, która zaczęła płakać. Ludzie zaczęli opuszczać swoje miejsca, chcąc być jak najbliżej.
- Co się stało? Co mu jest? Diggory jest martwy? – Pytania napływały ze wszystkich stron, ale najgłośniej rozbrzmiewały w głowie Tonks. Zmusiła się by mrugnąć i przed oczami ujrzała twarz dziesięcioletniego chłopca o ciemnych czekoladowych oczach, w których tliły się iskierki radości i ciemnych, lekko rozwichrzonych brązowych włosach, który śmiał się z niej i którego tak bardzo polubiła.
            Cały ciężar opuścił jej ciało, teraz chciała się znaleźć tam na dole, przy nim. Chciała się przekonać, że wszyscy kłamią, że on żyje, a oni są skończonymi dupkami, którzy niczym Rita Skeeter rozpowiadają niepotwierdzone pogłoski.
- Ced! Ced nie udawaj! – Dało się słyszeć głos, który jak się Tonks domyśliła należał do Amosa. Mężczyzna starał się przedrzeć przez tłum ku swojemu synowi. Jego głos był zachrypnięty i tak zrozpaczony, że momentalnie ściskał za serce. – Ced, synku wstawaj!
            Tego było za wiele. Nimfadora musiała się ruszyć z tego miejsca, nie mogła tak stać bezczynnie. Przecież gdyby coś zrobiła, gdyby się ruszyła, zaradziłaby coś na to wszystko, bo przecież dałoby się coś zrobić. Zawsze się da…
- Nie, Tonks… - szepnął Bill, łapiąc ją za ramiona, kiedy ta już chciała zbiec na dół. Objął ją silnym ramieniem i przycisnął do siebie. Ona jednak nie mogła oderwać wzroku od tłumu, zgromadzonego pod labiryntem. Słyszała żałosny płacz ojca Cedrika i jęki jego matki. Wyobraźnia zaczęła działać na wysokich obrotach, widziała rodziców chłopaka pochylającego się nad ciałem ich jedynego dziecka, ukochanego dziecka, które chwilę temu osiągnęło wiek pełnoletni.
            Wszyscy płakali – jedni jawnie wylewając setki łez, wstrząsani spazmatycznymi szlochem, a inni skrycie, tak jak Tonks, która nie potrafiła uronić ani jednej łzy, ale przeżywała wewnętrznie tragedię.
            Czarne chmury na czarnym niebie przysłoniły błyszczące gwiazdy, jakby dając wszystkim znak, że nastała żałoba. Żałoba po chłopcu, który był zbyt dobry dla tego świata i musiał z niego zniknąć, chociaż na to nie zasłużył właśnie dlatego, że był dobry.
            A po głowie Tonks roznosił się echem głos, który ciągle powtarzał:
            Cedrik Diggory nie żyje…
            Cedrik nie żyje…
            Nie żyje…


Udało się! I to tak szybko! Sama się sobie dziwię, że w końcu napisałam ten rozdział. Wyobrażacie sobie ile razy musiałam do niego przysiąść i się męczyć, bo nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Siadałam na kanapie, pisałam i kasowałam, bo... nic nie było wystarczająco dobre jak dla mnie. A jak dla was? Wystarczająco dobre? Jestem ciekawa waszych opinii, bo - jeżeli jeszcze tego nie zauważyliście - to najdłuższy rozdział jaki napisałam (!!!). Liczy on aż trzynaście stron w wordzie (!!!) 

Jak widzicie skończyłam z retrospekcjami. Znaczy nie tak dosłownie... Chodzi mi o to, że w tym rozdziale wróciliśmy do momentu z pierwszego rozdziału i znaleźliśmy się w czasie teraźniejszym. Teraz będziemy powoli brnąć do przodu, a nie się cofać.
Rozdział okazjonalnie dedykowany. Wydaje mi się, że dzięki dwóm osobom rozdział powstał tak szybko - Dominika K. oraz AliceMT. To dwie cudowne, zagubione duszyczki, które błądząc po bezkresie internetu zajrzały w mój mały kącik i zapragnęły zostawić po sobie ślad. Ich komentarze tak mnie zmotywowały, że musiałam napisać - po prostu MUSIAŁAM! 
Mam w planach stworzyć stronę, w której będziecie mogli pytać bohaterów o ich życiowe decyzje i przemyślenia (zasięgnęłam ten pomysł od AlohomoryTej, a ona podobno sięgnęła po niego gdzieś jeszcze głębiej), a także stronę z pytaniami do mnie... Nie wiem czy to ma sens, dlatego chciałam was spytać o zdanie. Czy może chcielibyście się czegoś o mnie dowiedzieć, o moich planach, poglądach etc.? Pytania możecie zadawać już w komentarzach pod tym rozdziałem. 
W planach mam jeszcze stworzenie Kart Postacie, ale niestety zajmie mi to trochę, bo nie chcę, żeby to były takie ogólnikowe informacje, tylko coś sensownego i składnego. 
Dobra, to chyba na tyle. Do przeczytania, kochani!!!