Jest jedna rzecz, która od
zawsze leży w ludzkiej naturze i choć wielu starało się tego przyzwyczajenia
wielokrotnie wyzbyć, nikomu to jeszcze się nie udało. Daremne próby uratowania
swojego sumienia, spełzły na niczym, a ludzkość doszła do wniosku, że przecież
nie robi nic złego i nie potrzeba tego zwalczać. Bo czy robi się komuś krzywdę rozmawiając na jego temat? Nie, ależ
skąd! Przecież plotkarstwo to czynność wrodzona i nie trzeba się od niej
odzwyczaić. Ludzie plotkują rano i wieczorem, w trakcie dnia i całymi nocami –
to ich sposób na życie. Obgadują obcych, przyjaciół, rodzinę tylko dlatego, że nie mają co zrobić ze swoim
marnym bytem. Poprawiają, więc sobie nastrój, puszczając wodzę fantazji i
wymyślając coraz to nowe brednie o innych. Brednie, bo właściwie w tych
wyssanych z palca bzdetach nie było ani krzty prawdy. I choć znajdą się ludzie,
którzy brzydzą się praktykowaniem plotkarstwa, to i tak okaże się, że oni
również plotkowali, ale o tych, którzy plotkują. Właściwie to każdy plotkował o
każdym – od zawsze.
Harry Potter „W stanie szoku i groźny dla otoczenia”
To był jeden z setek nagłówków
Proroka Codziennego, który każdego dnia publikował artykuły na temat tego
biednego dzieciaka, który niczym nie zawinił. Rzeczywiście nie zawinił niczym,
oprócz tego, że przechytrzył Czarę Ognia i
udało mu się podstępem dostać do Turnieju
Trójmagicznego - podobno. Nimfadora nie wiedziała czy może wierzyć temu co
upublicznia Prorok. W końcu nie od dziś wiadomo, że ta gazeta stała się zwykłym
brukowcem, a wszystko to co było pióra Rity Skeeter, najczęściej okazywało się
zwykłym kłamstwem, które miało na celu zapewnić jej rozgłos i wywołać
zamieszanie w świecie czarów. I chociaż Tonks była przekonana, że prawie nic w
tym artykule nie jest zgodne z prawdą, to i tak sięgnęła po gazetę z
zaciekawieniem i przeczytała go. W momencie gdy odłożyła prasę na biurko, na
którym i tak panował już nieopisany bałagan, którego nikt nie był w stanie
posprzątać, do jej biura wpadła wysoka, ciemnoskóra, młoda kobieta o długich,
prostych włosach w odcieniu ciemnego brązu i równie ciemnych, czekoladowych
oczach.
Valeria Adams była jedną z tych dziewcząt,
które swoją urodą potrafiły oczarować każdego, jednak jej charakter był
wyjątkowo trudny. Albo się jej nienawidziło, albo akceptował to jaka jest i
kochało się całym sercem. Tonks była jedną z nielicznych, które zawsze trwały
przy Val, mimo jej wszystkich wyskoków, których było naprawdę dużo. Valeria
była wyjątkowo uparta, zarozumiała, nieco zgorzkniała i pamiętliwa, ale miała
również wiele cudownych cech, których niestety na pierwszy rzut oka nie było
widać. Adams zawsze popierała swoich przyjaciół, bez względu na wszystko
wspierała ich, miała niebanalny umysł, była sprytna, inteligenta i bystra.
Jednak tak jak wszyscy uwielbiała plotkować, a nie było lepszego miejsca na
usłyszenie ciekawych informacji niż Ministerstwo. Właściwie zaraz po redakcji
Proroka Codziennego, to Ministerstwo Magii było drugą, największą wylęgarnią
plotek.
- Czytałaś?
– spytała niby znudzonym tonem, wskazując ręką na gazetę. Na froncie było
zdjęcie Pottera, który wyszedł na nim wyjątkowo niekorzystnie. Nimfadora
pokiwała energicznie głową i położyła nogi na biurku. Scrimgeour pewnie by ją
zabił, gdyby ją w tym momencie zobaczył.
Nimfadora Tonks była aurorem z
nikłym stażem – piastowała swoje stanowisko zaledwie kilka miesięcy i chociaż
była jeszcze chroniona, jak większość
nowoprzyjętych pracowników, zdążyła już podpaść swojemu przełożonemu. Tonks
nigdy nie wyobrażała sobie siebie w innym zawodzie niż auror. Już kiedy miała
zaledwie dwanaście lat, oświadczyła wszystkim, że ma zamiar bronić świat przed
przestępcami – mało kto w to wierzył, zważywszy na wrodzoną niezdarność
dziewczyny, która objawiała się koordynacją ruchową godną pięciolatka, ale ona
wbrew wszystkim dążyła do obranego celu. Zaskoczyła pozytywnie wszystkich,
kiedy w piątej klasie zdała SUMy na bardzo wysokim poziomie. Niektórzy wręcz
próbowali jej udowodnić, że ściągała na częściach teoretycznych, co było
oczywiście nieprawdą. Dwa lata później po raz kolejny zszokowała świat,
pokazując, że nie jest tylko i wyłącznie lekkoduchem, ale ma też coś w głowie i
ze zdanymi OWUTEMAMI dostała się na studia aurorskie. Bolał ją fakt, że w
momencie gdy skończyła swoją siedmioletnią edukację z nie byle jakimi wynikami,
musiała podjąć się kolejnych trzech lat nauki. Ale obiecała to sobie, a co
ważniejsze obiecała to innym. Po latach wypominania jej jaka to jest niezdarna,
niesumienna i nieodpowiedzialna, chciała – a może bardziej musiała – uświadomić
wszystkim, że się mylą, że stać ją na to by została aurorem. I udało się! Po
trzech latach przepełnionych nauką, potem, nieprzespanymi nocami, połamanymi
kończynami i licznymi decyzjami, że rezygnuje, została przyjęta. Podejrzewała,
że wielki wpływ na to miał Alastor Moody – tak właśnie ten Szalonooki wariat,
który stracił respekt w oczach wielu znających go czarodziejów. To właśnie on
był jej mentorem podczas studiów, a także wykładowcą. Pierwszego dnia wygłosił
bardzo dobitną przemowę, w której chodziło mniej więcej o to, że Ministerstwo
to banda imbecyli niedostrzegających zagrożenia, które mają przed nosem i tylko
wykwalifikowana kadra aurorska jest w stanie uratować honor tej placówki, a
także zrobić w końcu coś dobrego i oni właśnie będą musieli tą kadrą zostać.
Wielu zrezygnowało po kilku wykładach Szalonookiego, ale nie Dora. Ona wykazała
się charakterem, czego nie zrobił w obecności Moody’ego nikt inny i postawiła
się temu dziadowi – najwidoczniej mu zaimponowała, zyskując u niego trochę punktów,
bo kiedy przez swoją niezdarność prawie oblała egzamin z kradzieży, jakimś
cudem pozwolono jej kontynuować naukę. Była pewna, że to robota Moody’ego,
który później wystawił jej wyjątkowo pochlebną opinię i jako jedna z
nielicznych, którzy ukończyli studia, rozpoczęła pracę. Żałowała, że stary
Alastor nie jest zarządcą Biura Aurorów. Wolała jego wieczne, irytujące
docinki, narzekanie na najmniejsze szczegóły, stukający o posadzkę drewniany
kikut, zastępujący nogę, magiczne oko łamiące wszelkie zasady prywatności oraz
gburowaty wyraz twarzy, niż Rufusa Scrimgeoura. Ten facet doprowadzał Tonks do
szału. Cichy, spokojny, z posępnym wzrokiem śledzącym każdy twój ruch i
zjawiającym się jakby z nikąd w chwilach, gdy było to najbardziej niewskazane. Za
każdym razem gdy się spóźniła, upuszczała dokumenty, nie ubrała uniformu albo
zrobiła sobie nieregulaminową przerwę w pracy, ten pojawiał się i przypominał
jej, że jest jego podwładną. Więc gdyby zobaczył ją siedzącą z założonymi na
piersi rękoma i nogami na biurku, rozmawiającą z osobą, która nie miała prawa
być w jej biurze, wydarłby się, grożąc po raz setny, że zaraz ją zwolni.
-
Oczywiście, że czytałam. – odpowiedziała i spojrzała wyczekująco na Val.
Zazwyczaj to ona przybiegała do Adams z najróżniejszymi nowinkami, ale jeżeli
chodziło o plotki z pierwszych stron gazet – Valeria była niezastąpionym
informatorem.
- Ten Potter
to dziwak. – skwitowała bez entuzjazmu, chociaż Tonks doskonale wiedziała, że dziewczyna
bardzo chcę porozmawiać na ten temat. Val bez ceregieli przesunęła biurkowy
bałagan, gniotąc tym samym kilka ważnych dokumentów i usiadła.
- Nie
przesadzaj, jesteś przewrażliwiona, naprawdę… Ja bym na twoim miejscu poszła do
psychologa, on mógłby ci pomóc, pozbyć się tej psychicznej paranoi na punkcie Pottera.
Nie żeby coś, ale… Zresztą, ja nadal uważam, że on się nie zgłosił do tego Turnieju.
– powtórzyła przyjaciółce po raz setny, a kiedy ta spojrzała na nią
sceptycznie, unosząc jedną brew do góry, dodała: - Jaki trzynastolatek
zgodziłby się na coś takiego? Przecież to wyrok śmierci, ostatnie tchnienie,
skończona głupota, no i w ogóle!
- Zastanówmy
się… - Podrapała się palcem wskazującym po brodzie, przywołując minę
myśliciela. W takich chwilach, gdy Adams udawała myślenie, wyglądała komicznie.
– Gdyby była taka możliwość, to z pewnością byś się na to pisała, na ten wyrok
śmierci i ostatnie tchnienia.
- Ale ja, to
ja. – stwierdziła, jakby porównanie jej do innych ludzi, było obrazą jej
majestatu. Musiała przyznać rację Val. Gdyby miała trzynaście lat, w sumie nie
ważne w jakim by była wieku, i pojawiłaby się możliwość wzięcia udziału w takim
wydarzeniu, jakim był Truniej Trójmagiczny, to ona byłaby pierwsza w kolejce,
by się zgłosić. I nie chodziło tu o błyszczący puchar czy pokaźną nagrodę
pieniężną, ale o adrenalinę, dreszczyk emocji i balansowanie na krawędzi życia
i śmierci - jednak to była Tonks, a w swoim mniemaniu miała zdecydowanie nierówno
pod sufitem, a Potter… Zdaniem Dory, a właściwie zdaniem Charliego Weasleya, z
którym dziewczyna się zgadzała, ten chłopak przeżył w swoim życiu za dużo i
musiałby być strasznie nienormalny, żeby przyprawiać sobie jeszcze więcej
kłopotów. - Wyjątek potwierdza regułę.
- Dobra, nie
chodzi tu o to czy sam się zgłosił, czy nie. Chociaż w tym artykule jest
napisane, że on chorobliwie poszukuje rozgłosu i mógłby być do tego zdolny, ale
dobra… - Tu wzniosła ręce w poddańczym geście, jakby umywała ręce od tego co
piszą redaktorzy. Porwała z biurka pogniecioną gazetę i śledząc tekst linijka
po linijce, w zabójczym tempie odnalazła fragment, którego szukała i
przeczytała na głos: - Wiadomo też, że
Potter przyjaźni się z wilkołakami i olbrzymami. Pojmujesz? Z w i l k o ł a k a m i! – wrzasnęła
głośno, gdy zauważyła, że przeczytany tekst nie zrobił na Nimfadorze żadnego
wrażenia.
- Słuchaj,
Val… Ja rozumiem, ale nie możesz wierzyć we wszystko co pisze Prorok. Zastanów
się, przecież z naszej dwójki to ty odznaczasz się zdrowym rozsądkiem. Tym olbrzymem,
o którym piszą najpewniej jest Hagrid – do najmniejszych to on nie należy. –
westchnęła Dora, spoglądając na zegar, wiszący nas wejściem i odliczając czas
do końca jej zmiany. Valeria prychnęła jak rozjuszona kotka, a takie zachowanie
kompletnie do niej nie pasowało. Ona była tą, która zachowywała zimną krew i
trzeźwy rozum, podczas gdy Tonks świrowała lekkomyślnie i narażała zdrowie
swoje i innych. Jednak był jeden wyjątek, gdy zamieniały się one rolami. Temat,
który sprawiał, że Val dostawała na głowę i kompletnie jej odbijało.
- A kto jest
niby tym wilkołakiem, hm? – spytała poirytowana. – Jeżeli ten dzieciak zadaje
się z tymi bestiami, to naprawdę powinien się udać na terapię do Świętego Munga
na oddział zamknięty, ten dla psychicznie chorych.
Wilkołaki były piętą achillesową
Adamsówny, a przynajmniej było tak od szóstej klasy. Wtedy przez całe wakacje
nikt nie miał z nią kontaktu. Wydawałoby się, że dziewczyna zapadła się pod
ziemię i nie chce spod niej wyjść, ale gdy wróciła we wrześniu do szkoły,
wszystko stało się jasne. Na szyi dziewczyny widniała odrażająca rana, która
ewoluowała w trzy podłużne, blado-różowe blizny, sięgające od podbródka po
prawy obojczyk. Okazało się, że podczas jednej z letnich pełni, nieznany nikomu
wilkołak zaatakował dziewczynę, prawie rozszarpując jej gardło. Była to wówczas
wielka sensacja, a od tamtej pory Valeria miała psychiczną fobię na punkcie
wilkołaków. Tonks oczywiście wspierała przyjaciółkę, najlepiej jak umiała,
jednak po tylu latach temat tych stworzeń zaczynał ją męczyć. Każda wzmianka w
gazecie, każda nowa, bądź stara informacja, wszystko cokolwiek dotyczyło
wilkołaków, było tematem głównym ich rozmów (a właściwie monologów Adamsówny).
Tonks nigdy nie miała styczności z nikim, kto byłby zarażony likantropią,
aczkolwiek nie zgadzała się w zupełności z Val – nie odważyła się jednak jej
powiedzieć, że przesadza i naprawdę powinna się leczyć.
- Dobra,
koniec tematu, bo zaraz znowu okaże się, że jestem idiotką, która nie rozumie
twoich problemów. – zarządziła Nimfadora, wstając z niewygodnego fotela. –
Jutro się okaże, jakie będą wyniki Turnieju i jutro o tym wszystkim pogadamy. -
Tego dnia miał się odbyć finał Turnieju i Dora była przekonana, że prasa będzie
się nad tym rozpływać przez kolejne tygodnie, dlatego niepotrzebnie marnować
czas na rozmowę, którą powtórzy się jutro. Tonks była niezwykle ciekawa, kto
wygra starcie. Z początku ta cząstka jej, która okazywała się być feministką,
rozważała popieranie Francuzki, ale od razu odezwała się w niej sentymentalna
duma z tego, że jest absolwentką Hogwartu i chociaż w normalnych
okolicznościach rozstrzygnęło by to spór, komu kibicować, tak się nie stało… Hogwart
miał dwóch reprezentantów, chociaż prasa zwykła o tym zapominać i rozpisywała
się tylko na temat jednego z nich. Harry Potter i Cedrik Diggory również ze
sobą rywalizowali – nie chodziło już o to, która szkoła wygra, a który z nich
zdobędzie puchar. Choć większość społeczeństwa dopingowała Pottera, ignorując
plotki na jego temat, to Tonks wolała Cedrika. W końcu oboje byli Puchonami, a
Hufflepuff zawsze trzyma się razem! Nad wszystkim jednak przeważył fakt, że ona
i Ced się znali. Dlatego Diggory musiał wygrać!
- Niech ci
będzie, ale idę o zakład, że temu Potterowi znowu coś odwali. – mruknęła niezadowolona
Val i z wysoko uniesioną głową oraz gazetą Tonks pod pachą wymaszerowała z
biura młodocianych aurorów. Dora rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając
jakiejś rozrywki, którą mogła by się zająć do końca zmiany, ale niczego takiego
nie znalazła.
Decydując się na zawód aurora,
wyobrażała sobie to nieco inaczej. W jej wyimaginowanej wersji pracy nie było
dnia, w którym nie ryzykowała swojego życia, łapiąc złoczyńców i pilnując by
dosięgła ich sprawiedliwość – rzeczywistość była jednak inna, bardziej brutalna
i nudna. Nie było codziennie akcji,
nie było tylu przestępców, nie było ryzykowania życia, ale było za to bardzo
dużo papierkowej roboty i siedzenia na niewygodnych fotelach w biurze.
Biura aurorów były niewielkimi
klitkami – biorąc pod uwagę, że w jednym miało się pomieścić aż czterech
pracowników – o ścianach w kolorze bardzo brudnej bieli wpadającej w popiel.
Cztery masywne biurka stały pod ścianami, złączone ze sobą po dwa, tak, że
siedząc przy pracy, mogłeś spoglądać na wspólnika siedzącego naprzeciw. Przy
każdym z biurek był ustawiony fotel na kółkach z wysokim oparciem, obity czarną
skórą kiepskiej jakości, który był przyczyną licznych bólów pleców, siadających
na nim osób. Tuż obok zaczarowanego okna, które sprawiało, że spoglądający przez
nie miał wrażenie, jakby zerkał na Londyn z wysokości dziesiątego piętra, stała
dużo mahoniowa szafa z licznymi półkami i szufladami, w których znajdowały się
akta i dowody, dotyczące spraw, którymi zajmowali się aurorzy. Na jednej ze
ścian wisiała tablica korkowa ogromnych rozmiarów, na której przywieszono
zdjęcia, artykuły, karteczki, mapy i wszystko inne co mogło mieć jakikolwiek
związek ze zleceniem, nad którym akurat pracowali, a obok drzwi, na których
wisiała tabliczka z nazwiskami czterech aurorów, stał kosz na śmieci, który
każdego dnia, gdy Tonks wbiegała do biura spóźniona, lądował na ziemi z hukiem,
ogłaszając wszystkim, że Nimfadora przybyła. Samo biuro wydawało się być
ponurym miejscem tortur, przepełnione wyjątkowo nudną i bezpłciową aurą, ale
gdy pojawiali się w nim jego lokatorzy, nie było już tak źle…
Jeżeli już mowa o lokatorach
tego biura, warto byłoby ich odrobinę przybliżyć, ponieważ każdy z nich w jakiś
sposób wpływa na Nimfadorę, a właściwie można by powiedzieć, że wszyscy
wykorzystują najmłodszą współpracownicę, chcąc się wymigać od niechcianych
zadań. Cały plan kocenia Dory
obmyślił Martin Clark – najstarszy z całej czwórki, wysoki, barczysty mężczyzna
o zielonych oczach i kruczoczarnej burzy włosów na głowie, która miała imitować
nonszalancko i niedbale ułożoną fryzurę. Clark był osobą, z którą nikt nie
chciałby pracować. Miał wyjątkowo wredny charakter i choć to nie był powód do
dumy, pysznił się swoją arogancją i obłudą. Dopiekał Dorze w każdej wolnej
chwili, ku uciesze Josha Bennetta.
Josh był zaledwie rok starszy od Nimfadory, a
mimo wszystko zwracał się do niej per młoda,
co niezwykle ją denerwowało. Właściwie Bennetta można było znieść, a czasami
nawet udawało się z nim porozmawiać, ale tylko wtedy gdy nie było w okolicy
Clarka, któremu młodszy auror bezustannie starał się przypodobać, będąc tym
samym złośliwym w stosunku do Dory. Jeżeli chodzi o urodę, to był nawet w typie
Tonks (do momentu, aż nie otworzył gęby). Josh, chociaż nie był tak wysoki i
umięśniony co Clark, był dobrze zbudowany. Miał przydługawe włosy w odcieniu
ciemnego blond, które niedbale opadały mu na czoło, wpadając do błękitnych oczu,
w których czaił się dziecięcy błysk. Cała jego osoba ze szczególnym
uwzględnieniem uśmiechu, którego perliście biały blask, aż bił po oczach,
nadawała się na okładkę najnowszego numeru Czarownicy.
Ostatnią osobą, która współpracowała z dwójką
nieznośnych facetów i Tonks, była wyjątkowo skromna, cicha i zamknięta w sobie
dziewczyna, która nie dopiekała Dorze, ale też nie robiła nic, żeby powstrzymać
Clarka i Bennetta – Catherine Mills. Przyglądając się temu co niejednokrotnie
działo się w biurze tej zacnej czwórki, można by pomyśleć, że Cat znalazła się
tylko przez przypadek w miejscu gdzie rzucano wyzwiskami, docinkami,
ripostowało się wzajemnie, a temu wszystkiemu towarzyszyły wybuchy nagłego,
niepohamowanego i wyjątkowo głupkowatego śmiechu. Nikt nie posądziłby tej
niskiej, krótkowłosej brunetki o uroczym i szczerym uśmiechu o to, że mogłaby
znać całą tą trójkę, w której skład wchodzili Tonks, Bennett i Clark.
To właśnie przez swoich
współpracowników Tonks siedziała teraz sama w pracy. Nie wierzyła, że dała się
wrobić w zostanie po godzinach i odbębnienie papierkowej roboty – której i tak
nie miała zamiaru robić. Przez ten czas, kiedy miała ciężko pracować, wolała
pokręcić się po biurze, przewracając co chwilę jakieś przedmioty, które stały
jej na drodze. Patrząc na zegar, po raz kolejny przeklęła swoją głupotę.
- Jak mogłaś
wykazać się brakiem asertywności akurat dzisiaj, Tonks? – zapytała sama siebie,
nie licząc na żadną odpowiedź. Przystępując z nogi na nogę i nucąc jakąś
piosenkę, którą usłyszała rano w radiu, przeczekała ostatnie minuty i gdy tylko
zegar wybił godzinę szesnastą, wybiegła z biura, nie zwracając uwagi na kosz na
śmieci, który przewróciła.
Mieszkańcy Anglii, a
przynajmniej czarodzieje, byli bardzo ożywieni. Ministerstwo nie pozwalało im
się nudzić. Już zeszły rok przyniósł im atrakcję, która właściwie rozpoczęła
cały ten podniosły nastrój w kraju, a chodziło mianowicie o finał czterysta
dwudziestej drugiej edycji Mistrzostw Świata w Quidditchu, na którym notabene
Tonks miała możliwość być. Już wtedy wszyscy zakładali się kto wygra, a Ludo
Bagman krążył między departamentami, nakłaniając wszystkich do obstawiania
swoich faworytów. Zaraz po finale, który nie zakończył się do końca
szczęśliwie, Ministerstwo ogłosiło kolejną nowinkę, która sprawiła, że ogólne
podniecenie ogarnęło społeczeństwem czarodziejów – po raz pierwszy od dawna
miał się odbyć Turniej Trójmagiczny i to w Hogwarcie. Ta zaniechana od dawna
tradycja, która miała na celu zintegrowanie uczniów trzech różnych szkół,
wróciła i wzbudziła niemałe zainteresowanie. Wszyscy zachowywali się jak
dzieci, kiedy na tapecie pojawiał się temat Turnieju, a gdy okazało się, że
Hogwart ma aż dwóch reprezentantów, w Ministerstwie Magii nie było niczego, co
mogłoby odwrócić uwagę od Turnieju. Zastanawiano się jakie będą zadania, jak
młodzież da sobie z nimi radę i kto wygra, a plotki wypisywane przez Ritę,
dolewały oliwy do ognia.
Nie żeby Tonks, spoglądała na to
wszystko krytycznie – w końcu coś się działo, a Dora nie należała do osób,
które lubowały się ciszą i spokojem. Sama też, po tym jak wszyscy reprezentanci
ukończyli pierwsze zadanie, postanowiła w przypływie nagłej euforii i
lekkomyślności postawić dwadzieścia galeonów na Cedrika, który jej zdaniem miał
wygrać drugie zadanie. I wygrał! Obiecała sobie, że jak go kiedyś spotka, to go
wycałuje, w końcu dzięki niemu wzbogaciła się nieco. Tego dnia, gdy emocje
sięgały zenitu, bo miał się odbyć finał Turnieju, również miała zamiar
dopingować Diggory’ego i to dokładnie z trybun.
Witam, witam! Tak, dobrze widzicie... Oto jest pierwszy, sensowny post na tym blogu - co o tym myślicie? Wyszło długo, mam nadzieję, że nie za długo. Po prostu wpadłam w taki trans i musiałam się zmusić, żeby przerwać. Jakoś kulawo zakończyłam ten rozdział, chociaż... To wy powinniście mnie ocenić. Jestem taka ciekawa, co powiecie!Za pomoc w zbetowaniu dziękuję Katherine B. Do przeczytania!